31 sierpnia 2012

I'll take you to the candy shop

Byłyście kiedyś w takim dużym sklepie z cukierkami? W takim, gdzie chciałybyście usiąść na podłodze i spróbować po kolei WSZYSTKIEGO? No to ja przeżyłam wczoraj coś podobnego. Tyle że nie w sklepie z cukierkami. Po ponad roku umawiania się z Czekoczyną, tym razem udało nam się ustalić termin w 10 minut. Jakoś tak wyszło. Miało być jakieś spotkanie na mieście, ale ponieważ obie mało się znamy na lanserskich miejscówkach, przybyłam z wizytą do czekoczynowych włości. Kazała mi ta bezlitosna jędza przynieść prace. Ramię boli do teraz. Ale warto było pocierpieć. Bo jakimś podstępem, od słowa do słowa, zostałam zwabiona do skrapowego biurka. Litości, ja nie wyklejam przy ludziach! Ale wyboru nie było. Poczułam na sobie wzrok surowej nauczycielki i nie było dyskusji. Nagrodą była:
A. możliwość popatrzenia, jak działa miszcz,
B. prywatne warsztaty z ciapania gipsem i farbą
C. chlapnięcia tuszem na mojej pracy wykonane osobiście przez miszcza
Czad, nie?
Ale wracając do sklepu z cukierkami. Właściwie wszystko było dla mnie nowe, bo gdzie ja tam jakieś pędzle, pasty, ecoliny. Poza tym papiery, których nie znałam. No i w efekcie powstała jakaś orgia. Bo jak tu się ograniczać, gdy podoba się WSZYSTKO?





Zdjęcie i napis dodałam już w domu. Koniec końców praca uwiecznia ten fantastyczny dzień w genialnym towarzystwie. I jeszcze pamiątkowo trochę obrazków:

Sterta cudów


Też chcę porządek

Miszcz edukuje

A uczeń umazał się jak debil

W toku
Z brudnych sekretów zdradzę Wam, że Czekoczyna prace trzyma nad lodówką, jest chudsza niż na zdjęciach i umie gotować barszcz. Więcej doniesień z Pudelka przy kolejnej (mam nadzieję) okazji.
Dzięki, babo!

 A w kwestii brudnych sekretów, to we wtorek wyskoczyłam do kina z Drychą, która jest niemalże moją sąsiadką. Oglądałyśmy ambitny film o męskich pośladkach i naoliwkowanych klatach. I chciałabym naskarżyć, że gdy większość ekranu zajmował jędrny męski tyłek, Dryszka stwierdziła, że tam w tle są ładne szuflady. Skandal po prostu. Koniec donosu.

Na życzenie dociekliwych, obrazek poglądowy:

 

28 sierpnia 2012

Drogi gips z lawendą

W końcu i na mnie przyszła pora. A długo się wzbraniałam. Wprawdzie cała się zaśliniałam, patrząc na prace wielu skrapowych cudotwórczyń, ale dla mnie nie do pojęcia było to całe gesso. Kiedyś zresztą zorientowałam się, że jest to po prostu gips, a w jakimś plastycznym sklepie zobaczyłam, że kosztuje 27 zł. No halo. Ale ostatnio napatrzyłam się trochę na kursy Czekoczyny i tak jakoś mi się zamarzyło. Akurat zamawiałam farby i różne inne zabawki, a w tym samym sklepie gesso kosztowało piątaka. No to musiałam. Trochę sobie potestowałam, aż w końcu upaćkałam nim niemal całą powierzchnię papieru. Oczywiście nie ma to zbytniego związku z czekoczynowymi cudami, ale co sobie popaćkałam, to moje. Oprócz gessa jest trochę plastra i nieodzowne w ostatnim czasie bańki. Jaka ja nudna jestem.
Tło powstało w ramach uwieczniania wizyty u Ulietty, w jej lawendowym śnie. Na początku planowałam więcej zdjęć na skrapie, ale w końcu tło wyszło mocno intensywne i robiło się trochę za ciężko. Nie ma tego złego, inne fotki też się przecież doczekają.



Mam nadzieję, że nie zemdli Was ta cukierkowość, niach, niach.

27 sierpnia 2012

Podwójny debiut

Dzieje się, moje drogie. Dziś zadebiutowałam. Dwukrotnie. Niezły rezultat, nie? Po pierwsze oficjalnie wystąpiłam jako nowa członkini DT Art Piaskownicy. Dziewczyny zaprosiły mnie niedawno i mało nie zemdlałam z wrażenia. Czuję, że będzie to niezła szkoła, bo każą mi tam robić różne rzeczy, których nie umiem. Na przykład szyć. Efekt pierwszej takiej walki, to właśnie drugi mój dzisiejszy debiut. Uszyłam słonia na najnowsze wyzwanie 12/12 Humy.


Może i koślawy, może bez ogonka, ale za to w dobrej wierze.
Huma zaproponowała bowiem wszystkim udział w fajnej akcji - Wyślij słonia dla dzieciaka. Szyjemy dla dzieci będących pod opieką Fundacji Słonie na balkonie. Wytyczne są proste. Uszyj słonia, pamiętaj, by był bezpieczny dla dziecka, a potem do 21 września wyślij pod adres partnera konkursu:
HealthThink public relations
ul. Gdańska 80
90-613 Łódź
z dopiskiem Fundacja Słonie na balkonie

I proszę mi nie mówić, że nie potraficie szyć. Ja też nie potrafię, ale kto by się tam tym przejmował.

26 sierpnia 2012

Wyżyny podróżnicze, nie artystyczne

Mój album z podróżnymi skrapami był ostatnio głodny i domagał się czegoś nowego. No bo ile można karmić go Londynem? Zasiadłam więc, by nadrobić Narewkę i na świeżo zrobić coś z Barcelony. Powiem jedno: to nie był mój dzień. Fakt ten zaognia jeszcze dzisiejsza pogoda, która sprawia, że to z kolei nie jest mój dzień na zdjęcia. No ale bloga też czymś nakarmić trzeba. Zacznę więc od Barcelony i liftu bardzo sympatycznej pracy Uli Phelep. A tematem jest oczywiście to, czego podczas tego krótkiego wyjazdu było najwięcej.



Właściwie nie mam nic ciekawego do powiedzenia na ten temat. Może tylko tyle, że skusiłam się wreszcie na wykorzystanie wymarzonego papieru w kwiatki, który udało mi się przeoczyć na zlocie. Dobrze, że Marysza mi go podstawiła pod nos.

Podróż nieco mniejsza, ale nie mniej ciekawa, to niedawna sielanka narewkowska. Mam nadzieję, że inne zdjęcia zyskają jakąś lepszą oprawę, bo na tę pracę jestem realnie wkurzona. Zmarnowałam tylko trochę nowych, cudnych papierów ILS.


Może jednak lepiej nie skrapować w deszcz, gdy chęci do życia sięgają zera?

22 sierpnia 2012

Najfajniejsza praca świata

Kiedyś już o tym było, gdy w letnie przedpołudnie pracowałam sobie na kocyku w parku. Ostatnio, gdy przesiadywałam codziennie do północy przed kompem, mogłam nieco mniej przychylnie wyrażać się o pisaniu za kasę. Ale teraz znów w moje serce wlał się w entuzjazm. Może to być zasługą trzech dni w Barcelonie, spędzonych tam służbowo. Trafili się fajni ludzie, przez co atmosfera przypominała raczej wyjazd studencki. Mieszkaliśmy przy plaży, ale czas by się wykąpać w morzu znaleźliśmy tylko w poniedziałek o 4 w nocy. Oglądaliśmy mistrzów pokera, mieliśmy okazję poznać ich życiowe historie. Bo każdy tam jest inny. Jeden był kiedyś lakiernikiem, kto inny gwiazdą tenisa albo historykiem. A wszyscy grają w tę samą grę, której nie potrafię ogarnąć choćby w podstawowym stopniu. Teraz dumam nad jakąś zawodową relacją, a tymczasem kilka obrazków. Mało na nich samego miasta, bo naprawdę czas był wypełniony co do sekundy.


W Niemczech ordnung w każdej dziedzinie



¡Hola!


Tak a propos tych gwiazd tenisa

Poker to też pokaz mody















Wystarczył jeden dzień, byśmy przyjęli strumienie, hektolitry, całe morze sangrii



W Zurychu najbardziej spodobało się mojej walizce. Tam właśnie postanowiła zostać
Gdyby ktoś miał ochotę na więcej, to fotki dostępne są na Picasie. A już za miesiąc wakacje, których po zanurzeniu nogi w morzu jeszcze bardziej nie mogę się doczekać.

17 sierpnia 2012

Ile rzeczy?

Pamiętacie jeszcze projekt "15 rzeczy"? Jak się okazuje, pewne rzeczy lubią trwać. Niedawno wspominałam, że majstrująca Asia, oprócz broszki i pouczającego taga, dorzuciła też wyzwanie dla mnie. Postanowiłam je w końcu podjąć i ponownie skleciłam pracę z 15 rzeczy (i kilku dodatków).
Wyszło tak:



Dzięki Asiu za to kreatywne pobudzenie, bo ostatnio przez brak czasu nawet nie patrzę w stronę wesołej komódki. A tu sobie przysiadłam o 1 w nocy, rachu, ciachu i jest co pokazać. Przy okazji miałam wreszcie możliwość poznać świąteczne papiórki ILS w praktyce. No powiem, że łał.
Praca to tak w hołdzie dla pana Romka z Podlasia, który podbił rzeszę kobiecych serc swoimi domkami. Myślę, że w miejscowościach, w których ulubioną rozrywką jest picie na umór i narzekanie na brak pracy, posiadanie innej pasji wymaga pewnej odwagi.
A z najnowszych donosów, pan Romek ma już rozrusznik serca i po powrocie ze szpitala od razu pobiegł na grzyby. Dostał też tkaniny na zasłonki do domków i mam nadzieję, że więcej w tych cudeńkach nie zobaczę ścierek do podłogi jako ozdoby.

A wracając jeszcze do cudownych przesyłek. Zobaczcie, jaki z Maryszy wariat jest.


Taki notesior mi wydziergała swymi przezdolnymi łapkami. Widzicie ten kolorrrr? Marysz, cenkjuuu. I zauważ paznokieć, huhuhu.

12 sierpnia 2012

Neonowy obszarpaniec

Ufffff, udało się. Trwało to i trwało, ale jest. Zrobiłam w końcu album ze zdjęciami z naszego uroczego dnia dziecka w doborowym towarzystwie. Zdjęcia nabrały mocy urzędowej, a koncepcja albumu była coraz bardziej rozhulana. Koniec końców zajął mi on chyba więcej czasu niż księgi gości i ostatni album urodzinowy. Ale już go lubię.
Na pierwszy rzut oka widać, że jest neonowo. Na drugi rzut oka można się dopatrzeć, że jest też tkaninowo (na wyzwanie Agi na Scrapujących Polkach). Nawet na trzeci rzut oka nie widać pewnie, że jest recyklingowo, bo wyjaśnień wymaga, że szmatki w różowo białe paski to kawałki t-shirtu (na wyzwanie  majstrującej Asi). Zaczęłam dłubać w tym albumie chyba dwa tygodnie temu, ale jakoś nie szło. I dopiero tkaninowe wyzwanie nadało mu jakiś konkretny tor. Roboty dołożyłam sobie od pyty, ale było warto. Cięłam wszystko tok, by było niedokładnie, bałaganiarsko. Nici albo plątały się same, albo plątałam je celowo. A teraz niech przemówią obrazeczki:



















Na wyzwanie u Scrapujących Polek jest ociupinę za szeroki, bo zamiast 15 x 15 cm, ma 15 x 18 cm. Ale jak wspominałam, początkowo nie powstawał w związku z żadnymi wytycznymi. Mam nadzieję, że dziewczyny wybaczą tę drobną nieścisłość. A jeśli nie, to i tak było warto go zrobić.
A tak wyglądał kiedyś główny element dekoracyjny. Element dekoracyjny w rozmiarze S, więc już dawno zbyt skromny jak dla mnie.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...