Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ulietta. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ulietta. Pokaż wszystkie posty

19 grudnia 2012

Przesyt

Rzuciłam okiem na bloga i przyznam, że ostatnimi czasy był jakiś taki nie mój, obcy. Ciągle te kartki albo inne obce mi klimaty. Więc powoli wracam do działań, które dają mi pełnię radości. Ostatnio nad tą pełnią pracowałam do 4 w nocy. Bo jak się rozpędziłam, to nie mogłam przerwać. Zmusiła mnie do tego nieostrość widzenia, która dała do zrozumienia: idź spać! Dokończyłam więc rano, a przez kolejnych kilka dni próbowałam zrobić w miarę ostre zdjęcia. W końcu się udało, więc czym prędzej się przechwalam. Machnęłam kolejny album, jesjesjes. Tym razem z obfitującego w atrakcje weekendu (wizyty Uli i Grzesia, warsztatów u Czeko oraz spotkania z Kasiami: worqshop i Antilight). Rozweseliłam się kolorami i z radością znalazłam nieświąteczne zastosowanie dla świątecznego stempla SODAlicious. Ha!











I chociaż ciągle jeszcze robię jakieś ostatnie świąteczne kartki, to powoli wracam do normalności. Wkrótce będę się uzewnętrzniać, więc bójta się.

27 listopada 2012

Krew, pot, łzy i taka akcja, żebyś dał piątaka

Plany na poniedziałek były zupełnie inne. Miałyśmy skrapować hurtowo: robić album i kartki świąteczne, planować wspólny projekt, a potem jeszcze odwiedzić świątynię zakupów zwaną Tigerem. Ja z Ulą, bo wpadli do nas z Grzesiem. Dzień wyglądał jednak nieco inaczej. Z łazienki dobiegło "jebudu" oraz "aaaaaa". Myślałam, że coś tam spadło, rozsypało się, kij tam. Ale okazało się, że tym czymś było szklane naczynie, a gdy rozpryskiwało się na kawałki, rozcięło Uli stopę. Kolejne minuty to łapanie wszystkiego, co pod ręką, by zatamować krwawienie. Łazienka przypominała nieco rzeźnię. Zapomniałyśmy podstawić papier, żeby były artystyczne chlapania.
Potem przychodnia, apteka, a na koniec ostry dyżur, bo w przychodniach nikt szyć nie umie. I tak upłynęła nam większość dnia. Ula pozyskała elegancki szew, ból nogi i konieczność kuśtykania. Nie mogła nawet na pocieszenie zwiedzić Tigera. Po powrocie do domu zabrałyśmy się za błyskawiczne skrapowanie, żeby nieco odreagować. Wykleiłyśmy szybciochem prace w zastępstwie wybitnie wspaniałych albumów, które miały powstać. Tak dla upamiętnienia poprzedniej, mniej krwawej wizyty Uli i Grześka (wtedy tylko zepsuł im się samochód). Nie wiem, czy jeszcze kiedyś zdecydują się przyjechać, ale mam nadzieję, że ten skrap ich udobrucha:



Tytuł to żart środowiskowy, chyba to zbyt długa historia, by ją rozwijać. W każdym razie hasło "cud sokólski" pada w tym zestawieniu osobowym nader często.

A teraz jeszcze, by nie był to tylko krwawy post rodem z thrillera, opowiem Wam o swoim głupim pomyśle. Myślę, że mój osobisty narcyzm może Was w tym momencie powalić, ale co tam. Se wymyśliłam, to piszę.
Zbliżają się Święta, których jak już wiele razy wspominałam, po prostu nie lubię. Żeby je nieco oswoić, postanowiłam w tym roku zainwestować w choinkę. Bombki kolekcjonowałam już od zeszłego roku, kiedy to na wyprzedażach wyszukiwałam ciekawych okazów. Ale nie chcę, by była to choinka sklepowa z natłokiem chińskiego badziewia. Mam zamiar wieszać pierniczki i inne duperele robione ręcznie. Uwielbiam choinki z dawnych czasów, kompletnie eklektyczne, z masą najróżniejszych ozdób, które pozornie do siebie nie pasują, a jednak tworzą genialną całość. No i tu moja prośba do Was. Brzmi ona tak:


Gdyby komuś się chciało, to przyjmę ozdoby wykonane Waszymi ręcyma. Adres oczywiście udostępnie mniej publicznie. Może być wszystko, co wpadnie Wam do głowy. Papierowa zawieszka, coś filcowego, włóczkowego, szmacianego, recyklingowego. Marzy mi się absolutny mix kolorów, stylów, pomysłów. Wystarczy jedna ozdoba, a ciocia Lejdi się ucieszy. Z radością pokażę tu gotową choinkę ze wszystkimi dekoracjami. Ja wiem, że to żadna fajna akcja, nie ma charytatywnego wydźwięku, ani niespecjalnie coś można wygrać. Ale może po prostu ktoś zrobi coś dla zabawy? Ucieszę się niezmiernie, a choinką będę się chwalić do bólu, jeah!

A już tam całkiem na koniec mam dla Was zadanie rozweselające. W Art Piaskownicy znajdziecie moją nową fotoGRĘ. Tematem jest pompon. Zapraszam do zabawy. Takiego wesołka przydybałam ja:


Pozostałe prace naszego DT obejrzycie na piaskownicowym blogu. Zapraszam do zabawy!


9 września 2012

Co z tobą, Lejdi?

Ja nie wiem, ale wszystko jakoś ostatnio wychodzi mi zupełnie nie po mojemu. A to obce mi kolory, a to media, a to żurnale. Teraz ruszyłyśmy z szóstą edycją liftonoszkowych wyzwań i też zaczynam zupełnie dziwnie. Do zliftowania była praca Rysy, a ja zrobiłam coś, co wydaje mi się kompletnie nie moje. Ale może to dobrze?
Mam w każdym razie postanowienie, że teraz muszę zasiąść i zrobić coś, co mnie przekona. Nie wiem co to być powinno, ale może wyjdzie w praniu.
A tymczasem dziwny lift.



 Fotki oczywiście z wizyty na włościach Ulietty.

7 sierpnia 2012

Sielsko i wiejsko [vol. 2]

Obiecała, to wrzuca. Bo w ciągu tego krótkiego weekendu udało się nam zaliczyć nawet wizytę towarzyską. I to jaką miłą. A obiekt naszej wizyty jest Wam chyba dobrze znany. Mała podpowiedź: lawenda, dużo lawendy. Pomogło? Taaaak, odwiedziliśmy sławny Dworzysk, panią na włościach - Uliettę i jej małżonka. Okazało się, że z Narewki jest całkiem niedaleko, a gdybyśmy się nieco nie zagubili, pewnie byłoby jeszcze bliżej. Trasa była dość zabawna, bo wyobrażałam sobie, że jedziemy do wioski pokroju Narewki. Czyli domy, szkoła, sklep GS, sołtys, bar piwny. Dlatego wskazówki dojazdu od Uli, w których nie pojawił się żaden numer domu, wydawały mi się jakieś takie skąpe. Uznałam, że zadzwonimy i dopytamy najwyżej. Okazało się to jednak niepotrzebne. Po około 10 km jazdy przez las (ponoć nielegalnie), dotarliśmy do polany składającej się właściwie z dwóch gospodarstw. A z bramy wystawała już Ula, której leśne zwierzęta doniosły, że Warszawa jedzie. Nigdy jeszcze nie widziałam tak spokojnego miejsca, tak odsuniętego od reszty świata i tak urokliwego. Obejrzeliśmy postępy remontowe, objedliśmy się tatarskimi wypiekami, wkroczyliśmy na sławne pole lawendy i zapoznaliśmy się z bocianem. Powiem Wam, że dech zapiera już teraz, bo wszędzie, w każdym detalu widać tę samą zdolną rękę, która klei te fantastyczne skrapy. Boję się pomyśleć jak tam będzie, gdy remont się zakończy. I jak zajebiste będą prace Uli, gdy już zasiądzie na swoim turbopoddaszu. Jedno jest pewne. Do Dworzyska zaplączemy się przy najbliższej możliwej okazji, bo chyba każdy chciałby wracać. I liczymy na rewizytę po drugiej stronie Białegostoku :)
Zdjęcia nawet w drobnym ułamku nie oddają uroku tego zakątka. Zresztą zrobiłam ich zdecydowanie za mało.

Mała pomoc

Zabijcie mnie, nie przywołam nazwy

Tak wygląda lawendowy sen



I pani tej rezydencji










I odrobina lawendy od Uli, chwilowo poprawiająca przytulność auta. Teraz już pachnie w szafie

A to jeszcze nie koniec. Bo muszę Wam pokazać pewien craftowy wątek podlaskich wojaży. Szczeny opadną, zapewniam. Ale to już może jutro

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...