Pokazywanie postów oznaczonych etykietą foto. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą foto. Pokaż wszystkie posty

16 czerwca 2013

Słitfocie i dzióbki, dużo dzióbków, czyli kwintesencja VI Zlotu

To już tydzień temu było? A mam wrażenie, jakbym jeszcze tam była. No nic, to będzie późna relacja, ale za to pełna kompromitujących fot, więc na pewno warto było czekać.
Dla mnie VI Zlot Scrapbookingowy w Warszawie rozpoczął się w piątek, a zakończył w poniedziałek.  Okazji do różnego rodzaju żenujących zdjęć było więc naprawdę sporo.

Najpierw prosto z pracy śmignęłam po dworcowy odbiór teamu SODAlicious.


No i się zaczęło. Trzeba było oczywiście odwiedzić kulturalne miejsca...


Nula po jakichś dwóch godzinach chciała wracać do domu.


Ale potem dołączyli Ula z Grzesiem i można było ukoić nerwy, przygotowując się na zlot...


... i pijąc oranżadę.


A potem przyszła sobota, bieganie w popłochu, zbiorowe zabiegi upiększające i tachanie tobołów, by przybyć na zlot. Jak fajnie było móc iść na niego pieszo, ech.
Najpierw było rozstawianie SODY.






I pierwsze dzióbki...


A potem przerzuciłyśmy moce przerobowe na stoisko scrapki.pl, bo to w końcu nasz ulubiony DT.


Nawet Pan Prezes się załapał.



Zlot się jeszcze nie zaczął, a Martusia już planowała ucieczkę. Na szczęście przekonałyśmy ją do pozostania dzięki...


... dzióbkom!


Potem nastąpił czas handlowania. Na chwilę zmieniłyśmy z Ulą tożsamość.


fot. Immacola

fot. Immacola
A potem zostałyśmy elfami-pomocnikami w Scrapkach.



Zawsze musi się też znaleźć chwila na dzióbki z tymi znanymi dłużej...




... i krócej.


A tak to wszystko wyglądało w ujęciu ogólnym.





W połowie zlotu trza było myknąć na nasze recyklingowe warsztaty.




fot. Ulietta

fot. Ulietta

fot. Ulietta


Miałyśmy naprawdę superfajną i superzdolną grupę. Szersza warsztatowa relacja na Przyklej To!

fot. Ulietta
Zlot się zakończył, co nie oznacza, że wszyscy rozeszli się do domów. Impreza dopiero się rozkręcała.





A potem żarcie i oranżada, których o dziwo nie mam na zdjęciach. Może byłam zbyt głodna i zbyt spragniona. Antilight i Marysza wkrótce od nas uciekły. Tłumaczyły to rychłym przyjazdem pociągu, ale może po prostu miały dosyć dzióbków?
Wycieczka choć mniejsza, nadal próbowała sobie radzić.


A taki był bilans tego weekendu.


Na szczęście została nam jeszcze całą niedziela na robienie siary.




A pogoda była tak miła, że zalała trasę wylotową do Białegostoku i goście, nawet jeśli nie chcieli, zmuszeni byli do przeżycia ze mną jeszcze do poniedziałku. Dzięki, burzo!

No i to by było na tyle.
Jeszcze tylko, w ramach podsumowania, kwintesencja ubiegłego weekendu.

fot. Ulietta, a właściwie Grześ

28 maja 2013

Dwa obżartuchy i grubas

Chlip, chlip, to mój ostatni dzień goszczenia się na blogu SODAlicious. Ale jak się żegnać, to z przytupem. Dlatego z grubej rury przywaliłam najgrubszy album w dziejach. Ledwo mu się kółeczka dopinają.
Bazą był genialny SODAlbum, których pozyskałam kilka i tak sobie biedulki nabierały mocy urzędowej, aż w końcu musiałam wykorzystać pierwszy z nich. Tak mi się spodobało, że teraz pewnie będę zużywać je w zastraszającym tempie!



Uwielbiam tę grube okładki z szarej tektury. Można na nich na maksa zaszaleć. Choć w sumie koniec końców znalazłam pocztówkę, która tak zajebiście pasowała mi do okoliczności, że to ona stała się główną bohaterką okładki.



Zapomniałam dodać, że album upamiętnia przybycie wielce szanownej Jasz na moje włości. To była chyba najbardziej spontaniczna wizyta ever, bo rozmawiałyśmy sobie 1 maja przez telefon, a następnego dnia rano już odbierałam wariatkę z autobusu.





Zaczęło się od znakomitego obiadu w znanej warszawskiej restauracji.





Później zdrowy napój, którego producent zapewnia, że stworzył go z samych naturalnych składników. Widać to szczególnie po kolorze. Ale w smaku też naturalność aż chrzęści w zębach.






Jak to już w scraperskim gronie bywa, ograbiłyśmy okoliczne sklepy z darmowych fantów. House się naprawdę popisał!





Ja oczywiście w sklepach znajdowałam najpiękniejsze towary.





Następnego dnia dołączyła do nas Clos, którą niestety również spotkało szczęście picia bubble tea. Obecność Clos poznać można po trzeciej rąsi na zdjęciu.






O i tu się Closkowa załapała. Wzgardzony przez nią naturalny napój także się uwiecznił.




A potem znów bawiłyśmy się we dwie. Puściły nam wszelkie dietetyczne hamulce. Ale ta baraninka omnomnom.



Coś mówiłam o dietetycznych hamulcach?





Wieczór został uświetniony występem artystycznym. Niestety tylko w komputerze.





A niestety rankiem trza się było pożegnać, chlip.




 


I uwierzcie mi, że tylko dlatego, coby bloga nie przeładować, nie pokazuję wszystkich stron. Bo na tego grubasa złożyło się ich jeeeszcze więcej. Cieszy mnie niezmiernie, że zużyłam sporo makulatury (właśnie tej łapanej za darmo po knajpach), która wiecznie u mnie zalega i czeka miesiącami na wykorzystanie. A teraz rach ciach i po kłopocie. Znajdziecie tu darmowe pocztówki, magazyny i ulotki.




O byciu playmate maja będę z pewnością wnukom opowiadać. Szykujcie się też, że przy każdym spotkaniu będę teraz mówić: "a kiedy byłam majowym gościem Sody...".

Ach, a w ogóle to zapomniałam pokazać pracy sprzed tygodnia. To jakby mało było zdjęć, dorzucam jeszcze scrapa.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...