Tak, ja wiem, stopień mojego samouwielbienia przerasta wszelkie normy. Bo niby czemu zakładam, że ktoś chce wiedzieć, co robiłam wczoraj godzina po godzinie. Usprawiedliwiam się wyzwaniem, które przygotowały Antilight i Ulietta. To ich życzenie, by udokumentować cały dzień. Pewnie nie podjęłabym się tej zabawy w zwyczajnym tygodniu, ale akurat w tym sporo się dzieję i miałam okazję sfotografować coś innego niż kolejne strony internetowe w laptopie. Na focisze wybrałam dzień najbardziej zapracowany. Możecie zobaczyć jak żyję, gdy nadchodzi okres zleceń. A teraz akurat dzieje się, a dzieje. Zaczynamy więc:
Z trudem, bo z trudem, ale musiałam wywlec się z wyra. Im bardziej jesiennie, tym trudniej.
Po nudnych czynnościach porannych, a jeszcze przed ruszeniem w miasto, złapałam na moment za pędzelek. Przygotowuję coś pełnego gessa, pasty i farb, a że kontynuacja prac wymaga wyschnięcia poprzedniej strony, to w wolnych chwilach sobie ciapię.
Ja i lisek wyruszyliśmy na spotkanie.
O tu widziałam się z miłym panem. Pełen oldskul, obsługa oczywiście z pretensjami, więc przeżycia niezapomniane.
Wbiegłam do domu, obdzwoniłam kogo trzeba, poumawiałam spotkania i z powrotem w świat.
Przybyłam do centrum handlowego z ważną misją, ale po drodze nie oparłam się oglądaniu uroczych dupereli.
Ważna misja ukończona. Pakiet 100 zdjęć odebrany. Już mnie rączki świerzbią.
Kolejny wywiad w okolicy Stadionu Narodowego. A że akurat mecz przesunął się o jeden dzień, to miałam miłe towarzystwo.
Kolejne oryginalne miejsce na spotkanie - bus z burgerami przy trasie szybkiego ruchu. Rozmowie pod chmurką towarzyszyły hałasy z ulicy, a także te wydawane przez rozbrykanego dwulatka, z którym przyszedł wywiadowany.
Bonusowa fota z tej samej godziny - szybki posiłek w biegu.
Oczekiwanie na autobus w ładnym miejscu. Akurat trafiłam na przerwę.
Nie była to może punkt 19.00, tylko troszkę wcześniej, ale akurat mecz zbliżał się ku końcowi, a ja podglądałam go przez wszystkie możliwe szyby. Gdy dobiegłam na wywiad, akurat strzeliliśmy gola.
Od razu po spotkaniu rozpoczęłam poszukiwania chłopa mego, co właśnie z roboty wyszedł. Na szczęście znalazłam.
Po całodziennym bieganiu i lekkim wymarznięciu, miałam ochotę tylko na jedno.
A gdy już na policzki wrócił rumieniec, a stopy odtajały, mogłam powrócić do zabaw nad rozgrzebanym projektem. Jest już na ukończeniu i wkrótce się Wam ukaże.
No i tak zleciał dzień. Nic to wyjątkowo porywającego oczywiście, ale mogę się cieszyć, że podjęłam wyzwanie. Cykanie fotek co godzinę nie jest wcale takie łatwe, jak myślałam. Po pierwsze trzeba w miarę kontrolować czas. Po drugie nie w każdym miejscu można wyjąć aparat, stąd trochę fotek komórkowych. Z upływem czasu coraz trudniej jest też ze światłem. Nie da się też oczywiście pstrykać tak regularnie o równej godzinie, dlatego dbałam po prostu o to, by każde zdjęcie było robione w kolejnym przedziale godzinowym. Ale zabawa jest przednia i warta dźwigania aparatu przez cały dzień. Polecam, koniecznie weźcie udział!