30 lipca 2012

Bąblowo

Czas na trzecią pracę. Najtrudniejszą do sfotografowania. Za cholerę nie mogę przekazać na zdjęciu tego, co widzę na żywo. Ale nic to. Tak jak obiecałam, znowu bańki i plastry. Bańki tym razem bardzo na miejscu. W końcu chodzi o bubble tea. Miałyście już może okazję testować? Ja w piątek włóczyłam się po mieście z moją Kasią i namówiłam ją na sprawdzenie, czym jest ten coraz modniejszy napój. Zacznę od tego, że herbaty właściwie nie da się w nim zauważyć. Jest za to dużo aromatycznej chemii. Są też chemiczne żelki. Po prostu cała tablica Mendelejewa. Ale kurde, naprawdę dobra tablica. Nie powinnam lubić bubble tea, ale nie mogę się oprzeć. Spróbujcie, gdy nadarzy się ku temu okazja.



Ponieważ jest bąblowo, orzeźwiająco i z chemicznymi aromatami owoców (identycznymi z naturalnymi), zgłaszam do ILS-owego tematu miesiąca: COOL.

Dziękuję majstrujące Asi i Guru za poradę dotyczącą prasowania skrapa. Faktycznie sporo dało.

29 lipca 2012

Zdjęcia, które się doczekały

Teraz będzie praca ze zdjęciami, które ogromnie lubię. Wywołałam je już dawno, ale co przykładałam do jakiegoś papieru, to mi do niego nie pasowały. I wczoraj przyłożyłam je do kartki, którą ozdobiłam w ramach wprawki przed liftem pracy Kolorowego Ptaka. Nagle coś zaskoczyło, wpadło w odpowiednią zapadkę, kliknęło. Reszta to była już tylko formalność. Znowu trochę plastra, farby i mało widocznych baniek mydlanych.







Pomijając, że kartka znowu cała pogięta, to przyznam się do zadowolenia z tej pracy. A swoją drogą, to czy są jakieś sposoby na to, by po moczeniu kartka była nadal prosta i gładka?

Plusk!

Czy macie tak, że jak kupicie sobie nowy ciuch, to nagle macie poczucie, że dotychczas nie miałyście w szafie zupełnie nic i wreszcie uzupełniłyście ten brak? Zajeżdżacie potem nowe nabytki tak, jakby to były jedyne Wasze ciuchy? Ja tak mam i chciałam się dowiedzieć, czy to jakiś kliniczny przypadek. Podobny mechanizm przejawia się też u mnie w zakresie wyklejania. Kiedy dotrą do mnie nowe papiery, stare nagle przestają istnieć. Kończy się to albumami o Euro w barwach Love&Merry. A gdy odkryję jakąś technikę, to nie mogę przestać z niej korzystać. W efekcie, gdy zasiądę do pracy jednego wieczora, wszystkie dokonania mają wiele wspólnych cech.
Tak też było wczoraj. Machnęłam trzy prace, które ciężko sfotografować z racji pofalowania od baniek mydlanych. A ponieważ naszło mnie ostatnio na kupno tkaninowego plastra, to i on pojawił się we wszystkich trzech.
Na dobry początek będzie w temacie wodnym, więc pofalowany papier to taka metafora.







W hołdzie Parkowi Wodnemu Moczydło, który mam niemal pod domem (znacznie bliżej niż Biedronkę, a przecież Biedronka jest tak blisko) i zawdzięczam mu chwile ochłody w tych tropikalnych dniach. Chyba zaraz narzucę kostium i bryknę na dobry początek dnia.

27 lipca 2012

Album od niechcenia (Święta?)

Jaki piękny zbieg okoliczności. ILS właśnie zaprezentował kolekcję papierów na Boże Narodzenie, a ja dopiero co postanowiłam rozliczyć się z tą sprzed kilku lat. Papiery Love&Merry urzekły mnie kiedyś do tego stopnia, że nakupiłam ich w mocno przesadzonej ilości. Nie wzięłam pod uwagę, że Święta są raz w roku, a czerwień, podobnie jak beż, nie należy do moich najukochańszych kolorów. Czasem więc używałam jakichś kawałków, ale wciąż papierów było w nadmiarze. Teraz znienacka uznałam, że wykorzystam je hurtowo. Akurat na oprawę czekały fotki z Euro 2012. Euro, kibicowanie, biało-czerwone barwy. No jak nic Love&Merry. Trochę widać, że album powstał głównie dla idei zużycia papierów i wykorzystania wreszcie oczekujących zdjęć. Szczególnie okładka wskazuje na pewnego niechcieja. Ale plan został wykonany - w szufladzie z papierami znacznie spadł udział czerwieni. Jest miejsce na nowe kolekcje.


















Wyszło świątecznie tak. Bo w końcu Euro w Polsce to poważne święto.
Obiecuję do kolejnego albumu podejść z większą weną.
A godzina dodania notki to nauczka, by nie drzemać w dzień. Tak się to potem kończy.

26 lipca 2012

Aś wybawiciel

Uwaga, wyznanie. Nigdy nie byłam i raczej nie będę perfekcyjną panią domu. Nie można do mnie wpaść z zaskoczenia, bo bałagan jest zbyt smutny. Trzeba najpierw wystąpić z podaniem o wizytę. Nie stosuję pokazywanych w telewizji systemów porządkowania szafy, mycia kibla, segregacji prania. Ciuchy zrzucam wieczorem na krzesło, a gdy przyjdzie ich pora, kłąb ubrań niosę do pralki. Kończy się to często wypraniem 20 zł, wizytówek albo broszek. Na przykład tego filcowego cuda, które towarzyszyło mi na zlocie. Koszulka po tej saunie trafiła od razu do pralki, a przy rozwieszaniu wypadł z niej zmierzwiony, zwisający kłębek. W te pędy uderzyłam do majstrującej Asi, by wydziergała zastępstwo. Paczuszka przyszła wczoraj, jak zawsze otwierałam w drodze do autobusu i jak zawsze okoliczni żule patrzyli krzywo, gdy zaczęłam się turlać. Bo owszem, w kopercie znalazła się cudna, megastarannie wykonana broszka. Ale było też coś jeszcze:

Żałuję, że nie mam w domu pomieszczenia pralniczego, by tę karteluchę z tagiem powiesić nad pralką. Chyba przypnę ją do kosza na ciuchy. Asia mnie po prostu zabiła. Ale też wybawiła z broszkowego niebytu. Dzięki, szaleńcu!
W kopercie znalazłam też kolejną niespodziankę. W nawiązaniu do skończonej niedawno zabawy w "15 rzeczy" Asia przysłała mi nadprogramowy komplecik w czadowych kolorach.


Przyjmuję wyzwanie i już rwę się do roboty! Asiu, lowe Cię!

23 lipca 2012

Naciapane

Trochę się w weekend zmotywowałam i podziałałam, jak widać, bo po iluś dniach ciszy teraz wrzucam i wrzucam. Teraz pewnie znowu nastąpi przerwa, bo przerasta mnie ilość rzeczy do zrobienia. I trudności wynikające z sezonu urlopowego.
Dziś lift, który sama zaproponowałam u Liftonoszek. Kiedy zobaczyłam literkową pracę Kolorowego Ptaka, zajarałam się niezmiernie i po prostu musiałam wyłudzić zgodę na zinterpretowanie. Podoba mi się ona przeogromnie. Moja już niestety dużo mniej. Coś mi mówiło, żeby nie brać beżowego papieru (bo nie przepadam za beżem) i to pewnie była dobra sugestia. A teraz wkurza mnie ten beż, choć tak lubię kropki.
Ale stało się:

Fotka Aniowa

22 lipca 2012

Za mgłą

Relacji ciąg dalszy. Bo nie samymi latami 80. żyje człowiek. Nie byliśmy tym razem wielkimi zapaleńcami zwiedzania. Niby były jakieś plany, ale pogoda nie sprzyjała. Pierwszy raz zobaczyłam prawdziwą, londyńską mgłę. I nie pierwszy raz - siąpiący całymi dniami deszcz. Czas upłynął nam więc głównie na zakupach. Poznawać kolejne uroki Londynu postanowiliśmy w niedzielę, na kacu, gdy nasi kochani gospodarze dogorywali na kanapie. I w sumie dobrze zrobili, bo najeździliśmy się trochę bez sensu. Z wielkiej olimpijskiej atmosfery były tylko kółka na Tower Bridge. Z braku laku to właśnie most trafił na mglistego skrapa. I mokrego, głównie od baniek mydlanych, które podpatrzyłam u Noomiy.


Cztery godziny spędziliśmy na docieraniu do nowej kolejki linowej, która fruwa nad Tamizą. I gdy dojechaliśmy, właśnie ją zamknęli. Hell, yeah. Tyle było tego zwiedzania. Ale co tu dużo gadać, zapraszam obrazki.

Zawsze dobrze zacząć od wystaw w Selfridżu




W oczekiwaniu na kaczusię z ręcznie wyciąganym makaronem. Też punkt obowiązkowy

Wśród wypraw zakupowych znalazła się wreszcie chwila na craftowy raj. W oczach się mieni, gęba się śmieje, ale koniec końców zakupy skromne





Za hamburgera z jagnięciną mogę od tego dnia zabić

A Lubemu zawsze wcisną jakieś kuriozum

Są i kółka


A to rzeczona kolejka, którą sobie pooglądaliśmy z dołu

W Londku mają też szuwary, a co!


Tradycyjnie dziękujemy naszym gospodarzom za użyczenie kanapy, wyszynk i znoszenie niewygód oraz mojej krzywej miny. Jesteście dzieeelni! No i za neonowe party, które będę oskrapowywać bez końca. We love ya!

21 lipca 2012

Neony Londynu

To już jakaś tradycja, że najlepiej działa mi się w piątkowe bardzo późne wieczory. Wczoraj zabawy z papierem skończyły się o 2. Choć może powinnam się smucić, bo w piątki powinno się balować?
No ale nic to, balowało się w zeszłą sobotę. Tańcowaliśmy na urodzinach Gatti ubrani jak nasi rodzice 30 lat temu. Oj, mam wrażenie, że będzie z tego dużo neonowoych skrapów. Na pierwszy ogień poszło nasze zdjęcie, które chyba w dużym formacie zawiśnie nad kanapą. Tylko policzki nam na różowo podmaluję. Akurtat do liftowania u Liftonoszek była neonowa praca Olennki, więc od razu wiedziałam, jaki będzie temat mojej wersji. Nie przepadam za tak dosłownym liftowaniem, ale w tym przypadku inaczej nie mogłam. Mam nadzieję, że autorka mi wybaczy.



Przy okazji machnęłam też wpis do turystycznego Moleskina. Błyszczący oczywiście.


Mam jeszcze jedno, mniej neonowe dzieło londyńskie, ale za cholerę nie mogę go sfotografować. Szczególnie, że się powyginało bez sensu. Ale będę walczyć.
A gdyby za mało było zdjęć, wrzucam pierwszą partię obrazków. Żeby pasowało do posta, na razie tylko te imprezowe.








Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...