30 kwietnia 2012

Rozpoznaj mnie

Ach, ach, jak jara mnie myśl o scrapowym zlocie w Warszawie. Wreszcie będzie szansa poznać osobiście te babolce, które na co dzień podziwia się pisemnie. Rok temu wprawdzie wybrałam się na tę imprezę, ale kompletnie nikogo nie znałam, nikt też z pewnością nie kojarzył mnie. Tym razem powinno być inaczej. O ile oczywiście odważę się do kogoś podejść. Na wypadek, gdybym się nie odważyła, postanowiłam się obrandować. Będę wtedy gorąco liczyć, że ktoś podejdzie do mnie. Jeśli więc ktokolwiek chciałby mnie znaleźć, żeby np. prosto w oczy powiedzieć, że powinnam porzucić zabawy manualne, niech szuka takiego identyfikatora:


Machnęłam go ponownie zainspirowana metkowym wyzwaniem na blogu Pomorskie Craftuje. Bazą była metka otrzymana kiedyś w uroczej przesyłce od Tores (cmokasy raz jeszcze).


Nie wiem, czy ten identyfikator mnie zachwyca i czy wyraża mnie, ale na inny na razie nie mam koncepcji. Przynajmniej mam szansę zostać rozpoznana, ha!

28 kwietnia 2012

Bezmyślne hulanie

Zainspirowałam się codziennością. Kiedy wyciągnęłam dla siebie skarby z pudełka kolażowego i ułożyłam je w stosik, jakoś urzekły mnie w tym połączeniu. I już wiedziałam, że powstanie jakaś praca, na którą zużyję większość tych elementów. Dlatego motywem przewodnim dzisiejszego skrapa było właśnie wykorzystanie tych kolażowych zdobyczy, a nie jakiś konkretny temat. Zrobiłam więc absolutną rozsypankę z napisem, który wziął się od tego, że szukałam wyrazu na literę 'h'. Przy okazji powstał lift uroczej pracy Brises, wybranej przez jedną z naszych cudownych nowych Liftonoszek - monikęjacka.
Tak się ładnie złożyło, że wyciągnięte z pudełka rzeczy dobrze wpisywały się w tę kompozycję. Oto więc bezmyślny, hulaszczy skrap. Tadaaaaaaam.





Fotka to kolejna odsłona sesji z Anią Rydzewską (Pastel Atelier).

27 kwietnia 2012

Zaróżowiłam się

Oh deer! Ale paczuchę dostałam. Serce mi mocniej zabiło, gdy tylko zobaczyłam kopertę. Od razu było widać, że od Agi. Jakiś czas temu umówiłyśmy się na wymiankę. To była jeszcze ostrrra zima. Miały być albumy, ale uznałyśmy, że albumy możemy sobie machnąć same. Stanęło więc na niespodziankach. I w tym tygodniu wymiana triumfalnie nastąpiła. Nawet poczta się spisała i oba listy doręczyła w ciągu jednego dnia.
Ja wiedziałam tylko, że dostanę coś filcowego. Zasugerowałam fuksję i coś jeleniowatego. Twórczość Agi przerosła wszelkie wyobrażenia. Wpadły do mnie dwa miękkie jelonki...


Mój różowy zwierzyniec przyjął je z entuzjazmem...


 Moje piękne jeleniowe podkładki od razu trafiły na stół...


Jakby tego było mało, są jeszcze magnesiory i przydasie utrzymane w tej samej gamie kolorystycznej...



Po prostu serce rośnie i chciałabym wyściskać Agi. Ach, czemuś Ty tak dalekooooo???


Agi wspomniała, że przydałby się jej mały, torebkowy notes z fioletem i turkusem. Więc powstał...


Ale komuś tak skrapowo (i nie tylko) zdolnemu nie ma co dawać wyklejanek. Więc podziałałam w innych tematach. Do Agi poleciały stemple strugane ręcznie oraz mulinowe bransoletki, jak w podstawówce. Przypomniałam sobie o nich dzięki Antilight i wpadłam w szał tworzenia. Myślę, że niebawem całą rękę nimi owinę.


Nie mogę się już doczekać kolejnej wymiany, bo to niecierpliwe oczekiwanie jest tak cudowne. Dzięęęęki Agi!

26 kwietnia 2012

Poczytaj mi, Lejdi

Jako polonistka i osoba posługująca się słowem w celach zarobkowych, powinnam kojarzyć się z książką przylepioną do ręki. Ale w ramach walki ze stereotypami, z lekturą można zobaczyć mnie rzadko. No wstyd, co poradzić. Może to po prostu literkowy przesyt. Tym samym tłumaczę czekającą od lat pracę magisterską. Ostatnio jednak wzięło mnie. Od urodzin Lubego na szafce Malm stały dwie części trylogii "Millennium". Stały i stały. Właściciel nimi wzgardził, to ciocia Lejdi okazała litość. To było w sobotę. Dziś skończę drugą część i wiem, że umrę z niecierpliwości w oczekiwaniu na przesyłkę z kolejną. Moje oczy już nie wiedzą, jak mnie przekonać, żebym na chwilę im odpuściła. Wczoraj pulsowały, obraz wirował, piekły. Ale nie znam litości. Z tej okazji, po raz pierwszy od dawna, potrzebna mi była zakładka.
I tu niczym Stieg Larsson, zmienię wątek. Tydzień temu wybrałam się z moją Kasią na szoping. Wielkich łupów nie było, bo w sklepach bryndza, ale przypolowałam letnie dżinsy za 29,99. Nie wiem jak to się stało, ale urodę ich metki zauważyłam dopiero w domu.
Tu znów podążę za Larssonem i przeskoczę. Kiedy na blogu Pomorskie craftuje pojawiło się wyzwanie z recyklingiem metek, pomyślałam, że dziewczyny chciały zrobić mi prezent. Ile tu już kiedyś było o metkach. Wiedziałam, że zrobię, ale nie wiedziałam co.
I tu następuje rozwiązanie intrygi, punkt styczny wszystkich wątków i wielkie bum.


Nie napracowałam się wiele, bo metka sama w sobie była wystarczająco zajebista, by być moją zakładką. Zresztą przez 1,8 książki nią była. Tak wygląda jej druga strona, której nie ruszałam.





I kilka zbliżeń w akcji i w spoczynku:




Zgłaszam na wyzwanie niniejszym, ale planuję jeszcze jedno metkowe szaleństwo. Może zdążę.

24 kwietnia 2012

Co awizo przyniosło

Kocham mojego listonosza. Kocham jego awiza w skrzynce. A ja zazwyczaj w ciągu dnia siedzę w domu. Nazbierało się ich z kilku dni. Każdego oczywiście byłam. Wystarczyło domofonem zadzwonić i sprawdzić. Ale mój listonosz wychodzi z założenia, że na trzecim piętrze to na pewno nikogo nie ma. Wzięłam ten plik karteluszek i wyruszyłam. Warto było. W jednej paczusi znalazłam wyczekane pudełko kolażowe z Collage Cafe. Do zabawy zgłosiłam się wieki temu i zdążyłam zapomnieć. A tu ostatnio wiadomość od drugiej szesnaście, żebym spodziewała się przesyłki. (Szkoda, że listonosz nie wiedział, że się spodziewam i że czekam na górze). Pudełko się już nie domyka, tak jest wypchane różnościami. Oto, co wybrałam:


Cuda same, nie? W zamian dorzuciłam swoje zabawki:


Oby komuś coś się przydało. Upchnęłam wszystko kolanem, obwiązałam pudełko sznurkiem i zaraz będę pakować do wysyłki. Po przejściu przez liczne zdolne ręce, pudełko wygląda tak:


Czy muszę mówić, kto je ochlapał?
Kolejne awiza przyniosły równie miłe niespodzianki. Same skrapowe w dodatku. Przybył zakupiony niedawno duży dziurkacz z gwiazdką, bo czułam ogromny jego brak. Teraz oczywiście wielkie gwiazdki będą wszędzie (czyżby na pudełku była duża gwiazdka? ojej). No i mój ostatni dość niespodziewany nabytek. Wzięłam jakiś czas temu udział w charytatywnej aukcji dla Witusia. Do kupienia był cynkowy zestaw startowy z cudownymi papierami Makowego Pola i innymi łakociami. Zalicytowałam i zapomniałam. Byłam przekonana, że i tak nie wygram, ktoś mnie przebije i już. Dopóki nie przyszło info z Allegro, że ja kupiłam zestaw. Cieszę się niezmiernie i mam nadzieję, że Wituś wkrótce będzie całkowicie sprawny. Zajrzyjcie na inne aukcje, może Wam coś też wpadnie w oko. Ja wygrałam takie wspaniałości:


PS. Widziałyście już nowy Nulkowo-Jaszkowy projekt Sodaliciuos? Ja umarłam. Oczywiście już dokonałam zamówienia i zaraz czeka mnie kolejne awizo :D
Zajrzyjcie na cuksy:


22 kwietnia 2012

Kreatorka mody powraca. Tym razem w stylu... klozetowym

Jakież to refleksje może przynieść sobotnie sprzątanie. Po ostatnim smażeniu polędwiczek przez Lubego, kuchnia pokryła się warstwą niezmywalnego tłuszczu. Próbowałam wszystkiego, co tylko miałam w domu. W końcu w ruch poszedł mój ulubieniec, chlor. Domył kuchenne okno, domył kilka puszek, kuchenki nawet jemu nie udało się pokonać. Ale zabawy z tym cholerstwem nastroiły mnie kreatywnie. Ot, chlapnęło mi na koszulkę. I momentalnie zjaśniało. Dziś postanowiłam to chemiczne doświadczenie wykorzystać szerzej. Na razie na mało lubianej podomowej koszulce-worku. Ale wiem już, że pewnie się na tym nie skończy. A to było tak...

Potrzebujemy przede wszystkim koszulki lub innej tkaninowej rzeczy oraz chlorowego żelu do czyszczenia kibelka. Jeah! Tu żel produkcji Tesco

Tkaninę trzeba naciągnąć na tekturę, żeby nie uciapać pleców i podłogi

Malujemy tym osobliwym narzędziem

Ja miałam ochotę na koślawe serce. Przypadkowe chlapnięcia mile widziane

Efekt pojawia się szybko. Gdy widać, że kolor tkaniny znika, wrzucamy koszulkę do wanny i szybko płuczemy. Dobrze jest przeprać, żeby chlorowe aromaty uszły

I oto jest
Rozszalałam się dziś i zrobiłam jeszcze coś, ale nie będę tak wszystkiego od razu ujawniać. Wyciągnę za to tajemnicę sprzed kilku tygodni. Po tym jak Asia obdarowała mnie na Wielkanoc, a potem jeszcze wygrałam u niej filcową niespodziankę, poczułam się podłą, niewdzięczną bijacz. W ramach postanowienia poprawy wyskrobałam dla Asi stempelki z gumki do ścierania. Szczególnie dumna jestem w łowickiego kwiatka, bo byłam przekonana, że nic z tego nie wyjdzie. Obie jesteśmy miłośniczkami takich wzorów. Po odbiciu moje koślawe płaskorzeźby wyglądają tak:


Amci, amci

Matko, jak ten nowy Blogger dziwnie wygląda. Jak tu się ogarnąć? No nic, może uda mi się nie wysłać tej notki w kosmos.
Bardzo spodobał mi się ILS-owy temat miesiąca. Po prosto "Pysznie". Myślę, że nie poprzestanę na jednym skrapie o spożywczej tematyce.
Na pierwszy ogień poszły te irracjonalnie pyszne rurki, których niedawno mieliśmy okazję kosztować. Zasłużyły na uwiecznienie.




Przy okazji dość pobieżnie zliftowałam niezwykle romantyczną pracę Karoli, którą zaproponowała nam Tores. Ja niestety nie czuję się w kwiatkach, więc zrobiłam śmietnik. Nic nowego, w domu też śmietnik zamiast kwiatków.

17 kwietnia 2012

200 lat, 200 lat!

Sto lat to za mało, sto lat to za mało. W przypadku dziadzia Stasia zdecydowanie. Wczoraj dumnie skończył 84 lata. To wydarzenie musiało dostać swojego skrapa. Białego, jak dziadziowa fryzura.
Dziadzio Stasio jest moim absolutnym idolem. Młode lata spędził jako sierota, tułając się po bombardowanej Warszawie. Widział ludzi wiszących na latarniach, rozstrzeliwanych, umierających z głodu. Był w obozie pracy, gdzie pracował na niewyobrażalnym mrozie karmiony chlebem i wodą. Astma często nie daje mu oddychać, serce ciągle płata figle, nogi odmawiają posłuszeństwa. Mógłby narzekać, biadolić i zgorzknieć do cna. A on tylko żartuje i szuka hecy. Leży w łóżku tylko wtedy, gdy naprawdę ma się słabo. Następnego dnia już drepcze do sklepu, bo za długo siedział w domu. O obozie pracy opowiada tak, jakby to był karnawał w Rio. Zawsze poprawi humor. Przez chwilę był już niemal na łożu śmierci, ale i wtedy ciągle nas rozbawiał. I wymigał się z tego, co wydawało się kwestią najbliższych godzin.
Mieć połowę tej pogody ducha, to już cud. Dwieście lat, dziadziu!




Fotkę autorstwa Davida Sypniewskiego zaczerpnęłam z publikacji "Stop dyskryminacji ze względu na wiek", do której kiedyś wkręciłam rodzinę. Kolega szukał fajnych staruszków, więc naraiłam mu dziadzia i babcię. Teraz się przydało.

14 kwietnia 2012

Słodziej, najsłodziej

Dziś będzie różowo. O, jaka nowość. Takie zboczenie mam i jestem z niego dumna. Na początku lift przefajnego skrapa Naomi Atkins, zaproponowanego nam przez worqshop. Kompozycja z dużym zdjęciem jest świetna i bardzo przyjazna. Zmniejszyłam tylko nieco format papieru, bo nie miałam fotki aż tak wielkiej. Mam nadzieję, że nie wykastrowałam Lubego tym różem.




A żeby było z grubej rury, to będą dziś dwie robótki. Kolejną przygotowałam już dawno temu, ale z publikacją musiałam zaczekać. Zaszczyt mnie dopadł ogromny, bo dziewczyny z Art Piaskownicy zaprosiły mnie do gościnnego wyzwania muzycznego. Wytyczne do pracy ustaliłyśmy wspólnie z Ki - nuty, koronka, czarny marker, jednolite tło i koniecznie fragment tekstu piosenki. Bardzo mi na tym zależało, bo od dawna noszę się z zamiarem oskarpowania jednego z nich i bardzo potrzebna była mi motywacja. Chociaż słucham głównie energetycznej muzyki, przy której można poskakać, gdybym miała wskazać piosenkę, która najbardziej na mnie działa, byłoby to „Hallelujah”. Stworzona przez Leonarda Cohena doczekała się chyba miliarda interpretacji, ale ja najbardziej cenię tę ze ścieżki dźwiękowej filmu „Barfuss”, wykonywaną przez Reę Garveya. To chyba jedyny utwór, który potrafi mnie w zależności od sytuacji pocieszyć, rozanielić, doprowadzić do łez. Cieszę się, że w końcu udało mi się zrobić LO z piosenką w roli głównej. Szkoda tylko, że mokra farba pomiętoliła papier. Zawsze coś spieprzę, ech.



A tu piosenka, która inspirowała:



Was oczywiście też gorąco do tego wyzwania. Bardzo jestem ciekawa, jakie piosenki wybierzecie.

13 kwietnia 2012

Rorschach

Odblokowałam się, jes, jes, jes. Znowu robię z przyjemnością i zasiadam do klejenia z własnej woli, a nie z poczucia obowiązku. Natchnienia przychodzą z różnych dziwnych zdarzeń. Tym razem wspomogła mnie matula. Ktoś u niej w pracy wywalał akurat stary numerator. To takie coś jak datownik, ale nabija kolejne numery zamiast dat. Do niego dostałam buteleczkę płynu do stempli. I się zaczęło. Kapka rozlanego tuszu zachęciła mnie do zorganizowania sobie testu Rorschacha. Nie wiem, co to oznacza, gdy w tych plamach nie widzi się nic. Ani nie kojarzą mi się z seksem, ani z mordowaniem, ani z niczym innym. Oznacza to absolutną pustkę w głowie?
No ale tak plama za plamą i zachciało mi się skrapa. Nowych zdjęć wciąż niestety nie mam, ale przypomniałam sobie o starych. Nie wiem, jakim trzeba być młotem, żeby mając sporą garść fotek zrobionych przez mą nadworną fotografkę, jeszcze ich nie oskrapować. Niebawem pojawi się tu zapewne więcej zdjęć, zrobionych przez Anię. Swoją drogą, gdyby komuś marzyła się sesja dzieciaków jak z kolorowego czasopisma, nie mógłby trafić lepiej.
Wracając do mojej plamy z tuszu. Jakie macie skojarzenia?


10 kwietnia 2012

Skrap ukwiecony

Skoro już wykosztowałam się na wymarzone kwiaty, to szkoda by było nie wykorzystać ich inaczej niż tylko do stania w wazonie. Szczególnie, że są bardzo natychające. Natychający był też oczojebnie zielony papier, w który były zapakowane. Dlatego bukiecik doczekał się papierowej oprawy. Z Liftonoszkami zwolniłyśmy tempo do jednej pracy na tydzień, więc jest szansa podziałać jeszcze z własnymi pomysłami.




7 kwietnia 2012

Sing Hallelujah!

Powoli chyba wracam do żywych. Chyba pozytywnie zadziałało na mnie szukanie innych rozrywek niż skrapowanie. Pobawiłam się nieco w inne rzeczy i jakoś lżej zasiadało mi się do skrapa. O tych innych aktywnościach będzie za jakiś czas. Na razie cicho sza.
Na liftonoszkowym blogu najbardziej lubię takie prace, które z jednej strony zapierają dech, a z drugiej wywołują przerażenie. Że niby ja mam zrobić coś tak skomplikowanego? Do takich prac przykładam się najbardziej, a przy tym uczę się nowych rzeczy. Ucieszyło mnie niezmiernie, gdy immacola wskazała nam delikatną, anno-mariową pracę. Bo to właśnie jest jedno z tych wyzwań, gdzie trzeba się napracować. Oczywiście oryginał pozostaje dla mnie niedoścignionym ideałem, ale cieszę się z ubabranych farbą dłoni (i koszulki, i stołu, i podłogi, i zlewu, i wszystkiego dookoła). Mam nadzieję, że znowu mi się zachce coś robić.



Taaak, pierwszy raz użyłam kwiatków!
A skoro zrobiło się świątecznie, to życzę Wam, żeby jutro się pięknie wypogodziło, żeby w poniedziałek nie było Dyngusa z nieba, żeby Wasze święconki były najpiękniejsze, śniadania najsmaczniejsze, a rodzina w dobrych nastrojach.

Na koniec taka wielkanocna kolęda:


Apdejt: Banan nawiedził me lico. Wczoraj zapytałam w pobliskiej kwiaciarni o jaskry, o których śnię po prostu. Pani była zdziwiona, bo w tej menelskiej okolicy nikt raczej nie pyta o takie kwiaty. Tu w ogóle rzadko się kupuje kwiaty. Widać moje pytanie zrobiło na niej wrażenie, bo dziś w kwiaciarni stał wielki, bladoróżowy bukiet. Ja uszczknęłam z niego tylko trzy sztuki, ale może znajdą się też inni amatorzy.


Jak ich nie kochać?

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...