24 września 2012

Taki weekend, że łojezu

Jutro ten wyczekiwany dzień. Polecimy i wrócimy za dwa tygodnie. DWA! Ale był jeszcze jeden wyczekiwany od dawna dzień - miniony piątek. Jakiś czas temu, tak zupełnie od słowa do słowa wyszło, że nawiedzi mnie Agi. Ja coś tam proponowałam, ale liczyłam się z tym, że to nie wyjdzie. Ale wyszło! Agiś kupiła bilet, poinformowała rodzinę, że wyjeżdża i dała znać, bym szykowała kanapę. Radość ogarnęła mnie ogromna i z każdym dniem wiedziałam, że coraz bliżej jest nie tylko urlop, ale też ta fantastyczna wizyta. W zeszłym tygodniu emocje sięgały zenitu i obie piszczałyśmy drogą mailową, że już, już, zaraz, za moment, za trzy dni, za dwa, oja, to już dziś. Okazało się, że przynajmniej moja podjarka, nie była w najmniejszym calu przesadzona. To był weekend idealny. Agiś to tak cudowny babon, że żal mnie ogarnął jedynie w kwestii dzielących nas kilometrów. Bo jednak wolałabym mieć ją w bloku obok. Mam nadzieję, że moja kanapa zazna jeszcze radości tak zacnego gościa. Ale co ja się będę tu rozpisywać. Zapodam fotostory, niczym w starym, dobrym Bravo (fotki ajfonowe są autorstwa Agi)

Najpierw była świątynia - Tiger
A potem dzióbki w TK Maxx

Ma się rozumieć

Agi przetestowała chemię w najczystszej postaci - bubble tea. Smakowało





Jeleń miał swoje pięć minut

Próbowałam się popisać umiejętnością robienia na drutach, ale zapomniałam jak się zaczyna pierwszy rząd

Agiś natomiast pamiętała, jak się szydełkuje



Spojrzało na mnie rybie oko

Tak się babina rozszydełkowała, że nie chciała ze mną skrapować. Za to zostałam zaopatrzona w najwyjebistszy koszyczek ewer

Tak skrapuje ciocia Lejdi. Nie wypuszczając wina z ręki



Odwiedziłyśmy śmieciowy targ staroci

Było bajecznie

Widać już jesień


My dwie w objęciach Maryi



A takie szablony za 3 zł (w sumie) pozyskałyśmy na bazarku. Pan śmiał się z naszego podniecenia

Przyszedł też czas na trochę kalorii



Babeczki wyszły orgazmiczne, ale niezbyt fotogeniczne. Ale co ja się nawzdychałam...


 Nie umiem nawet opisać tego, jak było rewelacyjnie. Moja kanapa domaga się rychłego powrotu. Za to ja chodzę z bananem na gębie jak debil i zaprzyjaźniam się ze wszystkimi napotkanymi ludźmi, z tego rozanielenia. Z brudnych sekretów mogę tylko zdradzić, że Agi to pijus, który zgrzewkę mineralki wciąga raz dwa. Hmmmm, co by tu jeszcze. A no tak, przyjechała do mnie z małą walizeczką, a wyjechała z pękającymi w szwach torbami. Ja się zastanawiam, gdzie się podziały moje rodowe srebra.

A w ramach skrapowania z winem w ręku uknułam lifta pracy Sevriny, którą to u Liftonoszek zaproponowała właśnie Agiś. Jestem monotonna do bólu, ale nie mam innych wywołanych fotek, a nie chciało mi się męczyć drukarki.


A teraz biegnę ogarniać pakowanie i zarabianie pieniędzy. Już jutro pierwszy rzut oka na Lizbonę, adziaaaa.

Wspomnień czar

Kto by pomyślał, że to już kwartał minął. Ja wciąż pamiętam ten gorąc na plecach, pot na policzkach i przyklapnięte owłosienie na głowie. Tak, tak, bo o pamiętny zlot chodzi. Właściwie szkoda, że tylko raz do roku takie wydarzenie ma miejsce. Już chciałabym kolejny!
Z drugiej strony przez te trzy miesiące nie za bardzo udało mi się uwiecznić to wydarzenie na papierze. Mam dobrą wymówkę. Musiałam wywołać zdjęcia. A miałam kupon na 100 sztuk. Więc trochę musiałam nazbierać. Taki argument wystarczy? W ramach zadośćuczynienia mam już w planach grubaśny album. A dziś coś nieco mniejszego. W ramach projektu 12/12/12 na Art Piaskownicy Antilight zaproponowała bardzo ciekawe zdjęcie inspiracyjne. Ja wyciągnęłam z niego kolory i ubrałam w nie zlotową fotkę.



Straszny panuje tu chaos, ale dzięki temu czuję się jak w domu.
Zobaczcie koniecznie w jak różny sposób ta sama fotka zainspirowała dziewczyny z piaskownicowego DT.

21 września 2012

Diamentowo

Ja wiedziałam, że ze swoimi zainteresowaniami powinnam się kryć w piwnicy. Ale nie! Zachciało mi się! Zaszpanowałam, żesz kurde. Kiedyś wspominałam, że zrobiłam dla babci laurkę, bo ona wciąż widzi mnie jako przedszkolaka. Myślałam, że się jej nie spodoba, ale była zachwycona. Niestety aż za bardzo. Teraz czeka mnie ciężki los wyrobnika, dyżurnego laurkotwórcy w rodzinie. Zaczęło się od kartki i obawiam się, że na tym się nie skończy. Babcia zakomunikowała, że znajomi obchodzą diamentowe gody, 60-lecie ślubu znaczy, i że ona musi im dać wyjątkową kartkę. Zrób! - padło z jej ust i nie ma zmiłuj. A ja muszę się przyznać, że w robieniu kartek orłem nie jestem, a i przyjemność z tego odczuwam średnią. Jeszcze gdy ma być to kartka dla kogoś obcykanego, kto rozumie chlapnięcia sprejowe i cienkopisowe mazy, to możemy pogadać. Ale dla osiemdziesięciolatków? A i zanim kartka trafi w ich pomarszczone ręce, przejdzie surową ocenę babci, dla której każdy kolor jest zawsze za mało radosny, a każde słowo za mało wyraża szczere uczucia. Strach mnie ogarnia. No ale zrobiłam. Skorzystałam z pomocy, która akurat się nadarzyła - cardliftu Mony na Art Piaskownicy. Od oryginału odeszłam bardzo daleko. Tak daleko, że widać zaoblenie kuli ziemskiej. Ale niech przemówi na moją obronę fakt, że kartka powstawała w wielkim stresie.



Na domiar złego za cholerę nie udawało mi się ukazać na zdjęciu subtelnych ozdób z pasty strukturalnej. Widać je dopiero na zbliżeniu.
Mam nadzieję, że produkt przebrnie przez surową ocenę cenzora i spokojnie trafi w ręce docelowe. Wiwat, młoda para!

A do oglądania nieco bardziej zbliżonych do oryginału liftów zapraszam na Art Piaskownicę.

Apdejt: Kartkę przekazałam babci i powiedziała, że ach i och. Najbardziej spodobały się jej... życzenia druknięte na kompie i wklejone w środek. Moja mama zdradziła mi natomiast, że babcia dokonała poprawek. Pomalowała napis na czerwono i dolepiła czerwone kwiatki, bo oczywiście kolory były za mało radosne. Jak coś nie jest czerwone, to jest żałobne i tyle. Warto było się starać, hyhyhy.

19 września 2012

Buju, buju

Nadaję dziś do Was z miłego, ładnego miejsca. Za to jestem w nim z niemiłego i nieładnego powodu. Moja genialna kablówka ma taki zwyczaj, że jak zapomnę opłacić fakturę, odcinają mi net. Nie ostrzegą, tylko jebut. No i dziś rano spotkała mnie właśnie ta przyjemność. Witamy w świecie dorosłych. Najlepiej jest opłacić fakturę, gdy dostęp do niej jest tylko przez stronę internetową, a konto ma się w internetowym banku, a właśnie odcięto mi sieć. No ale nic to. Mam nadzieję, że pieniądze doczłapią się szybko. A ja tymczasem siorbię zieloną jaśminową w pobliskiej kawiarni. Jak dobrze, że na tej mojej menelskiej, gastronomicznej pustyni niedawno coś otworzyli.
Wrzucam więc skrapiszona słodko-pastelowego na papierze miesiąca ILS. Bohaterami są nasze dolne połowy zwisające z wiejskiej huśtaweczki.


Ponieważ w przyszłym tygodniu jedziemy podbijać Portugalię, produkuję trochę prac na zapas. Żebyśta o mnie nie zapomniały, no.
Trzymajcie kciuki, by mój przelew szybko się poruszał, bo umrę bez netu.

15 września 2012

Chwilowo znowu jestem sobą. Tylko taką trochę inną

Obiecywałam, odgrażałam się, więc spełniam. Miałam zrobić pracę, w której znów poczuję się po swojemu. No i jest. Choć są w niej wszystkie przyswojone ostatnio nowości. Jest farbka, jest gazetowy transfer (kiss for Czeko). Ale w końcu to ja posługuję się nimi, a nie one mną. Juppi. Ciekawe, na jak długo mi tak zostanie.
Wena naszła mnie ogromna, bo odebrałam w czwartek pakiet 100 wywołanych fotek. Duża część czekała całe wieki, inne wskoczyły rzutem na taśmę. Mam materiał na kilka albumów i masę skrapów. Na pierwszy ogień poszły te nowe, ulubione foty. W końcu spełnienie marzeń trzeba szybko udokumentować. Bo ja o takiej sesji śniłam już od kilku lat. Najchętniej oprawiałabym każde kolejne zdjęcie, ale to może jednak okazać się przegięciem. Na razie więc pierwsze dwa. Ponieważ jest to lift świetnej pracy Marinette Lesne, to zdjęcia powinny być trzy. Ale lekko zmodyfikowałam tę koncepcję.



Focisze oczywiście w wykonaniu Ani.

14 września 2012

Przypnij, zepnij, upnij

W moim spokojnym, papierowym świecie było mi tak miło i bezpiecznie. Wtedy to pełna podniecenia przyjęłam zaproszenie do DT Art Piaskownicy, myśląc, że nastroi mnie to do robienia prac częściej. Jakoś wyobrażałam sobie, że będę nadal bawić się papierem, bo przecież nic innego nie potrafię. Kolejne wyzwania tych sadystek udowadniają mi jednak, że mój bezpieczny świat przestał istnieć. Ot choćby taka Marysza. Rzuca nagle: zróbmy recykling drewnianych spinaczy! Yhyyyy. Jasne.
Najpierw planowałam się wymigać brakiem podstawowego materiału. Mam tylko denne plastikowe spinacze, z których nic ładnego wykrzesać się nie da. Ale wtedy przypomniały mi się te dwa cholerstwa, które ktoś kiedyś dorzucił mi do przesyłki z czymś innym. No i jaka wymówka teraz? Nie wypada łgać chyba. Musiałam więc się poddać i użyć głowy. Jedyne, co głowa była w stanie podpowiedzieć to: różżżżżżż.  Tak, coś z tą głową jest niedobrze. Ale w końcu posłuchałam, bo jaki miałam wybór?



Spinacze mogą służyć to umieszczania na stole karteczek z imieniem gości, gdy chcecie się bardzo popisać. Ponieważ spinacze mam tylko dwa, to Luby może się zdziwić, gdy następnym razem będziemy jedli schabowe, siedząc na podłodze przy stoliku kawowym, a ja podpiszę, po której stronie mebla ma zasiąść. Czy właśnie stworzyłam zdanie pięciokrotnie złożone?

Koniecznie obejrzyjcie inne prace naszego DT. Może pomysły reszty dziewczyn wydadzą się Wam bardziej przydatne. A jeśli też ktoś kiedyś obdarował Was drewnianym spinaczem, to nie macie wymówki, by do zabawy się nie przyłączyć.


Wspomnę jeszcze o kilku fotkach wrzuconych na fotobloga, który dawno już pokrył się kurzem. W końcu obrobiłam kilka zdjęć, które to ja zrobiłam Ani. Fotografa to ze mnie nie będzie, ale przynajmniej modelka ładna.


10 września 2012

Palcem po mapce

W nawiązaniu do poprzedniej notki, znowu nie po mojemu. Ale już przestaję narzekać. Jesteście kochane, dziękuję za wszystkie czułe słówka pod poprzednią i każdą inną notką! Dodają skrzydeł i zachęcają, by nadal próbować nowych rzeczy. Bo skoro akceptujecie, że czasem odbiegam od swoich klimatów, to chyba ja też powinnam. Mam jednak nadzieję, że niedługo uda mi się jednak zrobić coś absolutnie mojego i dodać notkę bez żadnych narzekań.
Dzisiejsza praca powstała na najnowsze, mapkowe wyzwanie na Art Piaskownicy. Ibisek przygotował nam bardzo ciekawy szkic, który każdą z nas zainspirował do czegoś zupełnie innego. U mnie jest cukiniowo.



Zerknijcie koniecznie na prace innych dziewczyn. Mnie powaliły. No i mam nadzieję, że również skorzystacie z tej inspirującej mapki.


9 września 2012

Co z tobą, Lejdi?

Ja nie wiem, ale wszystko jakoś ostatnio wychodzi mi zupełnie nie po mojemu. A to obce mi kolory, a to media, a to żurnale. Teraz ruszyłyśmy z szóstą edycją liftonoszkowych wyzwań i też zaczynam zupełnie dziwnie. Do zliftowania była praca Rysy, a ja zrobiłam coś, co wydaje mi się kompletnie nie moje. Ale może to dobrze?
Mam w każdym razie postanowienie, że teraz muszę zasiąść i zrobić coś, co mnie przekona. Nie wiem co to być powinno, ale może wyjdzie w praniu.
A tymczasem dziwny lift.



 Fotki oczywiście z wizyty na włościach Ulietty.

7 września 2012

Trauma z dzieciństwa

Trochę tu już mówiłam o kolorach, za którymi nie przepadam. Mam też takie jedno połączenie, które budzi we mnie drgawki. Żółty-zielony-czerwony. Kojarzy mi się z wzornictwem lat 90. Czasem jeszcze dorzucali do tego niebieski. To wzornictwo poznałam aż za dobrze, bo kiedyś rodzice przybyli do domu z radosną niespodzianką, że kupili mi kanapę. Czekałam na jej przybycie z lekkim podnieceniem. Aż w końcu ukazała się mym oczom. Żółta z odcieniem pomarańczu, w czerwone i zielone wzorki. Wiadomo jakie wzorki. Do dziś spotyka się je na ceratach oraz obiciach krzeseł ogrodowych. W tym momencie nastąpił jakiś gigantyczny wybuch płaczu i foch jak stąd do Nowego Jorku. Potem przez lata katowałam się oglądaniem tego mebla aż do dnia, gdy tę tragedię zastąpiła milusia czerwona sofka. Wtedy nie rozumiałam jeszcze, że rodzice nie mieli za wielkiego wyboru i kupili to, co się trafiło.
Najnowsze wyzwanie kolorystyczne na Art Piaskownicy przypomniało mi na początku o tamtych dniach. Wybrane przez Humę zdjęcie inspiracyjne jest wprawdzie superowe i nie można nic zarzucić jego kolorystyce, ale gdy pomyślałam, że ja mam coś w niej stworzyć, to zestresowałam się bardziej niż przed szyciem słonia. Biedziłam się strasznie i trochę widać, że nie mam wielkiego serca do tego zestawienia.


Na szczęście okazało się, że pozostałe członkinie DT czują się w tych kolorach świetnie i potrafią zrobić z nimi prawdziwe cuda. Zajrzyjcie więc na piaskownicowego bloga, pooglądajcie te dzieła i przymknijcie oko na moją traumatyczną pracę.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...