22 kwietnia 2012

Kreatorka mody powraca. Tym razem w stylu... klozetowym

Jakież to refleksje może przynieść sobotnie sprzątanie. Po ostatnim smażeniu polędwiczek przez Lubego, kuchnia pokryła się warstwą niezmywalnego tłuszczu. Próbowałam wszystkiego, co tylko miałam w domu. W końcu w ruch poszedł mój ulubieniec, chlor. Domył kuchenne okno, domył kilka puszek, kuchenki nawet jemu nie udało się pokonać. Ale zabawy z tym cholerstwem nastroiły mnie kreatywnie. Ot, chlapnęło mi na koszulkę. I momentalnie zjaśniało. Dziś postanowiłam to chemiczne doświadczenie wykorzystać szerzej. Na razie na mało lubianej podomowej koszulce-worku. Ale wiem już, że pewnie się na tym nie skończy. A to było tak...

Potrzebujemy przede wszystkim koszulki lub innej tkaninowej rzeczy oraz chlorowego żelu do czyszczenia kibelka. Jeah! Tu żel produkcji Tesco

Tkaninę trzeba naciągnąć na tekturę, żeby nie uciapać pleców i podłogi

Malujemy tym osobliwym narzędziem

Ja miałam ochotę na koślawe serce. Przypadkowe chlapnięcia mile widziane

Efekt pojawia się szybko. Gdy widać, że kolor tkaniny znika, wrzucamy koszulkę do wanny i szybko płuczemy. Dobrze jest przeprać, żeby chlorowe aromaty uszły

I oto jest
Rozszalałam się dziś i zrobiłam jeszcze coś, ale nie będę tak wszystkiego od razu ujawniać. Wyciągnę za to tajemnicę sprzed kilku tygodni. Po tym jak Asia obdarowała mnie na Wielkanoc, a potem jeszcze wygrałam u niej filcową niespodziankę, poczułam się podłą, niewdzięczną bijacz. W ramach postanowienia poprawy wyskrobałam dla Asi stempelki z gumki do ścierania. Szczególnie dumna jestem w łowickiego kwiatka, bo byłam przekonana, że nic z tego nie wyjdzie. Obie jesteśmy miłośniczkami takich wzorów. Po odbiciu moje koślawe płaskorzeźby wyglądają tak:


Amci, amci

Matko, jak ten nowy Blogger dziwnie wygląda. Jak tu się ogarnąć? No nic, może uda mi się nie wysłać tej notki w kosmos.
Bardzo spodobał mi się ILS-owy temat miesiąca. Po prosto "Pysznie". Myślę, że nie poprzestanę na jednym skrapie o spożywczej tematyce.
Na pierwszy ogień poszły te irracjonalnie pyszne rurki, których niedawno mieliśmy okazję kosztować. Zasłużyły na uwiecznienie.




Przy okazji dość pobieżnie zliftowałam niezwykle romantyczną pracę Karoli, którą zaproponowała nam Tores. Ja niestety nie czuję się w kwiatkach, więc zrobiłam śmietnik. Nic nowego, w domu też śmietnik zamiast kwiatków.

17 kwietnia 2012

200 lat, 200 lat!

Sto lat to za mało, sto lat to za mało. W przypadku dziadzia Stasia zdecydowanie. Wczoraj dumnie skończył 84 lata. To wydarzenie musiało dostać swojego skrapa. Białego, jak dziadziowa fryzura.
Dziadzio Stasio jest moim absolutnym idolem. Młode lata spędził jako sierota, tułając się po bombardowanej Warszawie. Widział ludzi wiszących na latarniach, rozstrzeliwanych, umierających z głodu. Był w obozie pracy, gdzie pracował na niewyobrażalnym mrozie karmiony chlebem i wodą. Astma często nie daje mu oddychać, serce ciągle płata figle, nogi odmawiają posłuszeństwa. Mógłby narzekać, biadolić i zgorzknieć do cna. A on tylko żartuje i szuka hecy. Leży w łóżku tylko wtedy, gdy naprawdę ma się słabo. Następnego dnia już drepcze do sklepu, bo za długo siedział w domu. O obozie pracy opowiada tak, jakby to był karnawał w Rio. Zawsze poprawi humor. Przez chwilę był już niemal na łożu śmierci, ale i wtedy ciągle nas rozbawiał. I wymigał się z tego, co wydawało się kwestią najbliższych godzin.
Mieć połowę tej pogody ducha, to już cud. Dwieście lat, dziadziu!




Fotkę autorstwa Davida Sypniewskiego zaczerpnęłam z publikacji "Stop dyskryminacji ze względu na wiek", do której kiedyś wkręciłam rodzinę. Kolega szukał fajnych staruszków, więc naraiłam mu dziadzia i babcię. Teraz się przydało.

14 kwietnia 2012

Słodziej, najsłodziej

Dziś będzie różowo. O, jaka nowość. Takie zboczenie mam i jestem z niego dumna. Na początku lift przefajnego skrapa Naomi Atkins, zaproponowanego nam przez worqshop. Kompozycja z dużym zdjęciem jest świetna i bardzo przyjazna. Zmniejszyłam tylko nieco format papieru, bo nie miałam fotki aż tak wielkiej. Mam nadzieję, że nie wykastrowałam Lubego tym różem.




A żeby było z grubej rury, to będą dziś dwie robótki. Kolejną przygotowałam już dawno temu, ale z publikacją musiałam zaczekać. Zaszczyt mnie dopadł ogromny, bo dziewczyny z Art Piaskownicy zaprosiły mnie do gościnnego wyzwania muzycznego. Wytyczne do pracy ustaliłyśmy wspólnie z Ki - nuty, koronka, czarny marker, jednolite tło i koniecznie fragment tekstu piosenki. Bardzo mi na tym zależało, bo od dawna noszę się z zamiarem oskarpowania jednego z nich i bardzo potrzebna była mi motywacja. Chociaż słucham głównie energetycznej muzyki, przy której można poskakać, gdybym miała wskazać piosenkę, która najbardziej na mnie działa, byłoby to „Hallelujah”. Stworzona przez Leonarda Cohena doczekała się chyba miliarda interpretacji, ale ja najbardziej cenię tę ze ścieżki dźwiękowej filmu „Barfuss”, wykonywaną przez Reę Garveya. To chyba jedyny utwór, który potrafi mnie w zależności od sytuacji pocieszyć, rozanielić, doprowadzić do łez. Cieszę się, że w końcu udało mi się zrobić LO z piosenką w roli głównej. Szkoda tylko, że mokra farba pomiętoliła papier. Zawsze coś spieprzę, ech.



A tu piosenka, która inspirowała:



Was oczywiście też gorąco do tego wyzwania. Bardzo jestem ciekawa, jakie piosenki wybierzecie.

13 kwietnia 2012

Rorschach

Odblokowałam się, jes, jes, jes. Znowu robię z przyjemnością i zasiadam do klejenia z własnej woli, a nie z poczucia obowiązku. Natchnienia przychodzą z różnych dziwnych zdarzeń. Tym razem wspomogła mnie matula. Ktoś u niej w pracy wywalał akurat stary numerator. To takie coś jak datownik, ale nabija kolejne numery zamiast dat. Do niego dostałam buteleczkę płynu do stempli. I się zaczęło. Kapka rozlanego tuszu zachęciła mnie do zorganizowania sobie testu Rorschacha. Nie wiem, co to oznacza, gdy w tych plamach nie widzi się nic. Ani nie kojarzą mi się z seksem, ani z mordowaniem, ani z niczym innym. Oznacza to absolutną pustkę w głowie?
No ale tak plama za plamą i zachciało mi się skrapa. Nowych zdjęć wciąż niestety nie mam, ale przypomniałam sobie o starych. Nie wiem, jakim trzeba być młotem, żeby mając sporą garść fotek zrobionych przez mą nadworną fotografkę, jeszcze ich nie oskrapować. Niebawem pojawi się tu zapewne więcej zdjęć, zrobionych przez Anię. Swoją drogą, gdyby komuś marzyła się sesja dzieciaków jak z kolorowego czasopisma, nie mógłby trafić lepiej.
Wracając do mojej plamy z tuszu. Jakie macie skojarzenia?


10 kwietnia 2012

Skrap ukwiecony

Skoro już wykosztowałam się na wymarzone kwiaty, to szkoda by było nie wykorzystać ich inaczej niż tylko do stania w wazonie. Szczególnie, że są bardzo natychające. Natychający był też oczojebnie zielony papier, w który były zapakowane. Dlatego bukiecik doczekał się papierowej oprawy. Z Liftonoszkami zwolniłyśmy tempo do jednej pracy na tydzień, więc jest szansa podziałać jeszcze z własnymi pomysłami.




7 kwietnia 2012

Sing Hallelujah!

Powoli chyba wracam do żywych. Chyba pozytywnie zadziałało na mnie szukanie innych rozrywek niż skrapowanie. Pobawiłam się nieco w inne rzeczy i jakoś lżej zasiadało mi się do skrapa. O tych innych aktywnościach będzie za jakiś czas. Na razie cicho sza.
Na liftonoszkowym blogu najbardziej lubię takie prace, które z jednej strony zapierają dech, a z drugiej wywołują przerażenie. Że niby ja mam zrobić coś tak skomplikowanego? Do takich prac przykładam się najbardziej, a przy tym uczę się nowych rzeczy. Ucieszyło mnie niezmiernie, gdy immacola wskazała nam delikatną, anno-mariową pracę. Bo to właśnie jest jedno z tych wyzwań, gdzie trzeba się napracować. Oczywiście oryginał pozostaje dla mnie niedoścignionym ideałem, ale cieszę się z ubabranych farbą dłoni (i koszulki, i stołu, i podłogi, i zlewu, i wszystkiego dookoła). Mam nadzieję, że znowu mi się zachce coś robić.



Taaak, pierwszy raz użyłam kwiatków!
A skoro zrobiło się świątecznie, to życzę Wam, żeby jutro się pięknie wypogodziło, żeby w poniedziałek nie było Dyngusa z nieba, żeby Wasze święconki były najpiękniejsze, śniadania najsmaczniejsze, a rodzina w dobrych nastrojach.

Na koniec taka wielkanocna kolęda:


Apdejt: Banan nawiedził me lico. Wczoraj zapytałam w pobliskiej kwiaciarni o jaskry, o których śnię po prostu. Pani była zdziwiona, bo w tej menelskiej okolicy nikt raczej nie pyta o takie kwiaty. Tu w ogóle rzadko się kupuje kwiaty. Widać moje pytanie zrobiło na niej wrażenie, bo dziś w kwiaciarni stał wielki, bladoróżowy bukiet. Ja uszczknęłam z niego tylko trzy sztuki, ale może znajdą się też inni amatorzy.


Jak ich nie kochać?

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...