15 czerwca 2011
Jak zawsze bystra
No cóż, nie jestem najbardziej zorientowaną laską na świecie. Właśnie dziś przeczytałam o zlocie, który będzie już w tę sobotę. Pierwsza myśl, to że babcia robi imieniny i dupa. Ale po przyjrzeniu się mapce wyszło na to, że impreza odbywa się rzut kamieniem od babcinego lokalu. I nie ma już wymówki. Zresztą ile razy widziałam informacje o zlotach gdzieś w Krakowie czy Wrocławiu, myślałam sobie, że w Warszawie jakoś niemrawo. No i wreszcie jest. Pooglądam sobie hendmejdowe idolki na żywo. Juppi.
12 czerwca 2011
Przepis nr 8 - szpinak i robótki ręczne
Ale mnie wzięło w ten weekend. Chyba konieczność powrotu do rzeczywistości po urlopie motywuje mnie do robienia czegokolwiek innego.
Od 100 lat nie pojawiło się nic w mojej książce z przepisami. A że ostatnio z braku obiadowej koncepcji wypracowałam recepturę tarty szpinakowej, trzeba było ten moment uwiecznić.
Zdobyłam się nawet na chwilę dziergania na drutach, bo strona była jakaś taka mroczna.
Od 100 lat nie pojawiło się nic w mojej książce z przepisami. A że ostatnio z braku obiadowej koncepcji wypracowałam recepturę tarty szpinakowej, trzeba było ten moment uwiecznić.
Zdobyłam się nawet na chwilę dziergania na drutach, bo strona była jakaś taka mroczna.
Róż głową
Nie wiem, do czego służy poniższe dzieło, co nie zmienia faktu, że powstało. Trochę pod kątem kolorowego zapytania na Collage Caffe, trochę pod kątem wiecznej miłości do różu.
W ruch poszło pudełko po herbacie i stało się tym czymś.
W ruch poszło pudełko po herbacie i stało się tym czymś.
11 czerwca 2011
Podróżny śmietniczek
Myśl zaświtała dawno, ale weny do realizacji jakoś nigdy nie było. W końcu się wzięłam. Nowa zajawka - scrapy wycieczkowe. Teraz każdy wyjazd otrzyma swoją wyklejankę. Wreszcie wszystkie te śmietki, bilety, mapki, rachunki i inne duperele zostaną przytwierdzone na amen.
Na razie nie rozprawiłam się jeszcze z okładką albumu, ale wykleiłam dwie pierwsze strony.
No to jedziemy.
Niedawny Paryż
A także jeszcze niedawniejsze Korfu
Na razie nie rozprawiłam się jeszcze z okładką albumu, ale wykleiłam dwie pierwsze strony.
No to jedziemy.
Niedawny Paryż
A także jeszcze niedawniejsze Korfu
10 czerwca 2011
Grecko-brytyjski wywczas
Tydzień człowieka nie ma, a tu tyle się dzieje. Patrzę na linki po prawej i nie wiem ile czasu zajmie mi powrót do bycia na bieżąco. Oczywiście o byciu na bieżąco z robotą to nawet nie ma co mówić. Tylko weszłam do domu, a tam ileś maili: 'daj znać jak wrócisz'. No to nic tylko zakasać rękawy.
Tymczasem pora na relację z Korfu, czyli kolejnego punktu na mapie Grecji, który trzeba było w końcu sprawdzić. Sprawdziłam i wiem, że chyba raczej nie wrócę. Liczyłam na trenowanie greckich rozmówek i obżeranie się grecką kuchnią. Planowałam wreszcie spróbować prawdziwej zupy avgolemono, żeby wiedzieć, czy robiona w domu wersja ma coś wspólnego z oryginałem. Owoce miały mi towarzyszyć od rana do wieczora. Miałam wrócić odchudzona od lekkich posiłków i pływania. No i trochę się nie sprawdziło. Trafiłam do jakiejś brytyjskiej kolonii. W knajpach ryba z frytkami, English breakfast i kilka sztandarowych greckich dań. Tych najcięższych. W dodatku podawanych oczywiście z frytkami. Owoce w cenach takich, jakby to była Grenlandia, a nie ciepły kraj z brzoskwiniami rosnącymi jak chwasty. No a po grecku może można pogadać gdzieś w górskiej wiosce. Nad morzem wszyscy nawijali z oksfordzkim akcentem i na moje 'giasou' odpowiadali 'heloł'.
No ale oczywiście co tydzień wakacji, to tydzień wakacji. Słońce, całe dnie pływania, brak telewizora, internetu i telefonu. Wróciłam brązowa, z namiastką mięśni i z jasnymi od słońca włosami. I z kartą zapchaną zdjęciami, bo urokliwych widoków Korfu odmówić nie można.
A już we wrześniu będziemy z Lubym znów eksplorowac kontynentalną Grecję z nadzieją, że tym razem będzie grecko.
Tymczasem pora na relację z Korfu, czyli kolejnego punktu na mapie Grecji, który trzeba było w końcu sprawdzić. Sprawdziłam i wiem, że chyba raczej nie wrócę. Liczyłam na trenowanie greckich rozmówek i obżeranie się grecką kuchnią. Planowałam wreszcie spróbować prawdziwej zupy avgolemono, żeby wiedzieć, czy robiona w domu wersja ma coś wspólnego z oryginałem. Owoce miały mi towarzyszyć od rana do wieczora. Miałam wrócić odchudzona od lekkich posiłków i pływania. No i trochę się nie sprawdziło. Trafiłam do jakiejś brytyjskiej kolonii. W knajpach ryba z frytkami, English breakfast i kilka sztandarowych greckich dań. Tych najcięższych. W dodatku podawanych oczywiście z frytkami. Owoce w cenach takich, jakby to była Grenlandia, a nie ciepły kraj z brzoskwiniami rosnącymi jak chwasty. No a po grecku może można pogadać gdzieś w górskiej wiosce. Nad morzem wszyscy nawijali z oksfordzkim akcentem i na moje 'giasou' odpowiadali 'heloł'.
No ale oczywiście co tydzień wakacji, to tydzień wakacji. Słońce, całe dnie pływania, brak telewizora, internetu i telefonu. Wróciłam brązowa, z namiastką mięśni i z jasnymi od słońca włosami. I z kartą zapchaną zdjęciami, bo urokliwych widoków Korfu odmówić nie można.
A już we wrześniu będziemy z Lubym znów eksplorowac kontynentalną Grecję z nadzieją, że tym razem będzie grecko.
21 maja 2011
Wybebeszanie
Jakie miłe wyzwanie zarzuciła Art Piaskownica. Wybebeszanie torebki to wspaniały pomysł. Po pierwsze mobilizuje, by trochę odciążyć ją po powrocie z wycieczki. A po drugie kojarzy mi się z podobną akcją chyba z osiem lat temu. Wtedy jeszcze, drogie wnuczki, prowadziło się blogi głównie z tekstem. Obrazki wrzucało się co najwyżej z internetu. Przedstawiały zazwyczaj ukochanych aktorów i piosenkarzy. O powstawaniu fotoblogów komunikowały media. Jako nowe, niesamowite osiągnięcie cywilizacji, szczyt ekshibicjonizmu i efemeryczny trend. Wtedy przez te wszystkie blogi, gdzie przede wszystkim się pisało, pojawiła się akcja 'Pokaż wszystkim co masz w torbie'. Jakież to było fascynujące, chyba wszystkie blogerki brały w tym udział. Ale i teraz miło nawet samej sprawdzić, co kryje się na dnie wielkiego wora. U mnie jest totalny śmietnik.
Oto on:
A już przy okazji wybebeszyłam też walizkę i wyciągnęłam pamiątki z wycieczki. Takie, powiedziałabym, mało paryskie.
Oto on:
A już przy okazji wybebeszyłam też walizkę i wyciągnęłam pamiątki z wycieczki. Takie, powiedziałabym, mało paryskie.
20 maja 2011
Sknera
Pismo 'Sukces', którego nie da się czytać, kosztuje 6,9 zł. Na okładce napisali, że to 'nowa, atrakcyjna cena'. Nie wiem, jaka była ta nieatrakcyjna.
Ale skoro już tyle wydałam, pocięłam go jeszcze trochę. Komunikat na czasie.
Ale skoro już tyle wydałam, pocięłam go jeszcze trochę. Komunikat na czasie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)