Nie wiem, do czego służy poniższe dzieło, co nie zmienia faktu, że powstało. Trochę pod kątem kolorowego zapytania na Collage Caffe, trochę pod kątem wiecznej miłości do różu.
W ruch poszło pudełko po herbacie i stało się tym czymś.
12 czerwca 2011
11 czerwca 2011
Podróżny śmietniczek
Myśl zaświtała dawno, ale weny do realizacji jakoś nigdy nie było. W końcu się wzięłam. Nowa zajawka - scrapy wycieczkowe. Teraz każdy wyjazd otrzyma swoją wyklejankę. Wreszcie wszystkie te śmietki, bilety, mapki, rachunki i inne duperele zostaną przytwierdzone na amen.
Na razie nie rozprawiłam się jeszcze z okładką albumu, ale wykleiłam dwie pierwsze strony.
No to jedziemy.
Niedawny Paryż
A także jeszcze niedawniejsze Korfu
Na razie nie rozprawiłam się jeszcze z okładką albumu, ale wykleiłam dwie pierwsze strony.
No to jedziemy.
Niedawny Paryż
A także jeszcze niedawniejsze Korfu
10 czerwca 2011
Grecko-brytyjski wywczas
Tydzień człowieka nie ma, a tu tyle się dzieje. Patrzę na linki po prawej i nie wiem ile czasu zajmie mi powrót do bycia na bieżąco. Oczywiście o byciu na bieżąco z robotą to nawet nie ma co mówić. Tylko weszłam do domu, a tam ileś maili: 'daj znać jak wrócisz'. No to nic tylko zakasać rękawy.
Tymczasem pora na relację z Korfu, czyli kolejnego punktu na mapie Grecji, który trzeba było w końcu sprawdzić. Sprawdziłam i wiem, że chyba raczej nie wrócę. Liczyłam na trenowanie greckich rozmówek i obżeranie się grecką kuchnią. Planowałam wreszcie spróbować prawdziwej zupy avgolemono, żeby wiedzieć, czy robiona w domu wersja ma coś wspólnego z oryginałem. Owoce miały mi towarzyszyć od rana do wieczora. Miałam wrócić odchudzona od lekkich posiłków i pływania. No i trochę się nie sprawdziło. Trafiłam do jakiejś brytyjskiej kolonii. W knajpach ryba z frytkami, English breakfast i kilka sztandarowych greckich dań. Tych najcięższych. W dodatku podawanych oczywiście z frytkami. Owoce w cenach takich, jakby to była Grenlandia, a nie ciepły kraj z brzoskwiniami rosnącymi jak chwasty. No a po grecku może można pogadać gdzieś w górskiej wiosce. Nad morzem wszyscy nawijali z oksfordzkim akcentem i na moje 'giasou' odpowiadali 'heloł'.
No ale oczywiście co tydzień wakacji, to tydzień wakacji. Słońce, całe dnie pływania, brak telewizora, internetu i telefonu. Wróciłam brązowa, z namiastką mięśni i z jasnymi od słońca włosami. I z kartą zapchaną zdjęciami, bo urokliwych widoków Korfu odmówić nie można.
A już we wrześniu będziemy z Lubym znów eksplorowac kontynentalną Grecję z nadzieją, że tym razem będzie grecko.
Tymczasem pora na relację z Korfu, czyli kolejnego punktu na mapie Grecji, który trzeba było w końcu sprawdzić. Sprawdziłam i wiem, że chyba raczej nie wrócę. Liczyłam na trenowanie greckich rozmówek i obżeranie się grecką kuchnią. Planowałam wreszcie spróbować prawdziwej zupy avgolemono, żeby wiedzieć, czy robiona w domu wersja ma coś wspólnego z oryginałem. Owoce miały mi towarzyszyć od rana do wieczora. Miałam wrócić odchudzona od lekkich posiłków i pływania. No i trochę się nie sprawdziło. Trafiłam do jakiejś brytyjskiej kolonii. W knajpach ryba z frytkami, English breakfast i kilka sztandarowych greckich dań. Tych najcięższych. W dodatku podawanych oczywiście z frytkami. Owoce w cenach takich, jakby to była Grenlandia, a nie ciepły kraj z brzoskwiniami rosnącymi jak chwasty. No a po grecku może można pogadać gdzieś w górskiej wiosce. Nad morzem wszyscy nawijali z oksfordzkim akcentem i na moje 'giasou' odpowiadali 'heloł'.
No ale oczywiście co tydzień wakacji, to tydzień wakacji. Słońce, całe dnie pływania, brak telewizora, internetu i telefonu. Wróciłam brązowa, z namiastką mięśni i z jasnymi od słońca włosami. I z kartą zapchaną zdjęciami, bo urokliwych widoków Korfu odmówić nie można.
A już we wrześniu będziemy z Lubym znów eksplorowac kontynentalną Grecję z nadzieją, że tym razem będzie grecko.
21 maja 2011
Wybebeszanie
Jakie miłe wyzwanie zarzuciła Art Piaskownica. Wybebeszanie torebki to wspaniały pomysł. Po pierwsze mobilizuje, by trochę odciążyć ją po powrocie z wycieczki. A po drugie kojarzy mi się z podobną akcją chyba z osiem lat temu. Wtedy jeszcze, drogie wnuczki, prowadziło się blogi głównie z tekstem. Obrazki wrzucało się co najwyżej z internetu. Przedstawiały zazwyczaj ukochanych aktorów i piosenkarzy. O powstawaniu fotoblogów komunikowały media. Jako nowe, niesamowite osiągnięcie cywilizacji, szczyt ekshibicjonizmu i efemeryczny trend. Wtedy przez te wszystkie blogi, gdzie przede wszystkim się pisało, pojawiła się akcja 'Pokaż wszystkim co masz w torbie'. Jakież to było fascynujące, chyba wszystkie blogerki brały w tym udział. Ale i teraz miło nawet samej sprawdzić, co kryje się na dnie wielkiego wora. U mnie jest totalny śmietnik.
Oto on:
A już przy okazji wybebeszyłam też walizkę i wyciągnęłam pamiątki z wycieczki. Takie, powiedziałabym, mało paryskie.
Oto on:
A już przy okazji wybebeszyłam też walizkę i wyciągnęłam pamiątki z wycieczki. Takie, powiedziałabym, mało paryskie.
20 maja 2011
Sknera
Pismo 'Sukces', którego nie da się czytać, kosztuje 6,9 zł. Na okładce napisali, że to 'nowa, atrakcyjna cena'. Nie wiem, jaka była ta nieatrakcyjna.
Ale skoro już tyle wydałam, pocięłam go jeszcze trochę. Komunikat na czasie.
Ale skoro już tyle wydałam, pocięłam go jeszcze trochę. Komunikat na czasie.
Powróciwszy. Nareszcie
Ojojojojoj, jak ja długo nic nie robiłam. Ale mam mnóstwo wyjaśnień. Nie było weny, była masa roboty, wyjazd. A tak całkiem serio to ja dobrze znam powód. Wsadziłam scrapowe pudło na miejsce, czyli na górę wysokiej szafy. I gdy jak mam po nie sięgnąć, to mi się odechciewa.
Ale w końcu jestem. Pudła nie zdjęłam. Udało mi się obejść system. Ha!
Inspiracją, która dała mi w końcu kopniaka, był blog Collage Cafe. Ichny pomysł, by co miesiąc ciąć na kawałki konkretne czasopismo i robić z niego ręczną robótkę jest wręcz genialny. W maju przyszła pora na maltretowanie 'Sukcesu'. Kupiłam go po raz pierwszy w życiu. Przekartkowałam w autobusie, nie znalazłam ani jednego interesującego artykułu. Więc pocięłam bez żalu. Dodatkową inspiracją był służbowy wyjazd do Paryża, który wyskoczył dość nagle. Gdy w 'Sukcesie' zobaczyłam pewne związane z tym elementy, musiałam wziąć się do cięcia. A i pudła nie trzeba było zdejmować, pamiętajmy o tym.
Zrobiłam więc sobie pocztówkę z Paryża, bo w wielkim pośpiechu podczas 3-dniowego pobytu nie udało mi się żadnej wysłać.
Zapewniam, że to nie koniec paryskich inspiracji. Przez cały wypad zbierałam tony makulatury, by coś z tego na koniec stworzyć. Chyba mam już pewną koncepcję na coś większego. Ale o tym w swoim czasie.
A na dokładkę, po długiej nieobecności, kilka wyjazdowych fotek. Niestety i na zdjęcia nie było czasu.
Tu już tak bardziej służbowo. Bo o kuchenny design chodziło...
Ale w końcu jestem. Pudła nie zdjęłam. Udało mi się obejść system. Ha!
Inspiracją, która dała mi w końcu kopniaka, był blog Collage Cafe. Ichny pomysł, by co miesiąc ciąć na kawałki konkretne czasopismo i robić z niego ręczną robótkę jest wręcz genialny. W maju przyszła pora na maltretowanie 'Sukcesu'. Kupiłam go po raz pierwszy w życiu. Przekartkowałam w autobusie, nie znalazłam ani jednego interesującego artykułu. Więc pocięłam bez żalu. Dodatkową inspiracją był służbowy wyjazd do Paryża, który wyskoczył dość nagle. Gdy w 'Sukcesie' zobaczyłam pewne związane z tym elementy, musiałam wziąć się do cięcia. A i pudła nie trzeba było zdejmować, pamiętajmy o tym.
Zrobiłam więc sobie pocztówkę z Paryża, bo w wielkim pośpiechu podczas 3-dniowego pobytu nie udało mi się żadnej wysłać.
Zapewniam, że to nie koniec paryskich inspiracji. Przez cały wypad zbierałam tony makulatury, by coś z tego na koniec stworzyć. Chyba mam już pewną koncepcję na coś większego. Ale o tym w swoim czasie.
A na dokładkę, po długiej nieobecności, kilka wyjazdowych fotek. Niestety i na zdjęcia nie było czasu.
Tu już tak bardziej służbowo. Bo o kuchenny design chodziło...
10 maja 2011
Subskrybuj:
Posty (Atom)