11 października 2012

Teraz można mnie oficjalnie znielubić

Patrzę przez okno, patrzę na zdjęcia, patrzę przez okno, patrzę na zdjęcia, patrzę przez okno... Ech, i sama sobie zazdroszczę. Chyba jednak powinnam się wynieść do jakiegoś cieplejszego kraju. Mieszkanko pod Lizboną naprawdę by mnie urządzało. Szczególnie, że według naszych obserwacji, bywają one tańsze niż w Warszawie. Ja chcę ocean i słońce.
No ale ponieważ w najbliższym czasie raczej nie czeka mnie żaden podbój świata, pozostaje wgapiać się w zdjęcia, siedząc przy farelce, i wyobrażać sobie, że to słońce grzeje. Stopy mogę w tym czasie nużać w misce ze słoną, lodowatą wodą. Taka namiastka.
A teraz nastąpi fala nienawiści, bo kto lubi oglądać foty plaży, gdy za oknem piździ? Spoko, z góry wybaczam wszystkie obelgi pod moim adresem.


  
 
Plaża w Costa da Caparica mogłaby pomieścić wszystkich turystów z Polski, Niemiec i Anglii, a i tak by było luźno. Na szczęście przyjezdnych było nieco mniej

Publiczne obżarstwo na ławce wywoływało nieustanną sensację




Przez większą część pobytu mieliśmy kuriozalnie niebieskie niebo. Większości zdjęć w ogóle nie obrabiałam, a wyglądają, jakbym narysowała je w fotoszopie






Kafelki, my loveeee. W każdym mieście jest ich pełno, na kamienicach, w knajpach, stacjach metra, a nawet w kibelkach. Istny szał










Zapachniało Banksym

Bylimy na najbardziej wystającym na Zachód kawałku Europy...
... tak ogólnie to wiało

Z ciekawości zajrzeliśmy nawet do Fatimy

Ciocię Lejdi natchnęło w sklepie z pamiątkami

Coimbra to kolejna miłość. Nie mają tam morza, ale i tak jest zajebiście. Tylko ponoć można dostać kosę pod żebra


Me too


Winiarski region Douro to jedno z najbardziej malowniczych miejsc, jakie znam. Mamy z niego sporo pamiątek. Płynnych

No czaicie tyle kafelków?

Ciocia Lejdi nie byłaby sobą...



Wzięłam ze sobą tylko jedną książkę, na którą nie miałam ochoty. W ramach szukania rozrywek na plaży dopieszczałam więc samozachwyt

To wcale nie był dzień z największymi falami. I tak bolało

W okolicach Lizbony nie przejmują się prawami autorskimi. Tu Golden Gate...

... tam Jezus z Rio


Gdy dzień nie zaczynał się od kawy "U Babć", był od razu skopany. Mówię to ja, co kawy nie pijam. Gdy raz wzięłam podwójne espresso, babcia Rosario zapytała (po portugalsku), czy mi się nie pomyliło, zatroskała się, przeżegnała, a i tak nalała może 1,8 espresso, żebym jej nie umarła. Nie umarłam






W niedziele i święta do wioski zjeżdżał targ staroci. Kupiłabym wszystko, gdybym nie miała świadomości, że panowie na lotnisku będą moją walizką rzucać pod niebiosa, a potem po niej skakać

for Agi, with love :***


przesuń się, bitch


przydarzyło się nam także niezwykłe spotkanie. tuż przed wyjazdem dowiedziałam się, że mój chrzestny, Bruno, mieszka chwilowo w Portugalii. ostatni raz widziałam go jakieś 10 lat temu, a w ogóle pewnie z pięć razy w życiu. no i się wprosiliśmy bezceremonialnie. nie żałujemy, bo było super.

a ponieważ do kompletu z Bruno był też szczeniak Brujo, to ja już w ogóle piszczałam bez przerwy




nie przyznawałam się nigdy, ale cierpię na jakąś architektoniczną megalomanię. uwielbiam wszystko co wielkie i koniecznie chciałabym to wszystko zobaczyć. marzę o Jezusie w Świebodzinie, pomnikach w Moskwie, Mount Rushmore i wielu innych. marzyłam też o takim moście, co ciągnie się tak długo, że nie widać drugiego brzegu. odkrywszy, że w Lizbonie mają kilometrowy Ponte Vasco da Gama, mało się nie posikałam



Standardowo, jak widzicie, nie potrafiłam wybrać pięciu fotek i zawaliłam nimi hektar bloga. Ale co robić. Oczywiście to tylko marna garstka. Gdyby ktoś miał siłę na więcej, standardowo komplet wybrańców jest na Picasie.
Gdyby ktokolwiek choć przez chwile wahał się, czy pojechać do Portugalii, niech od razu rozwiewa każdą wątpliwość, pakuje walizkę i leci. Byle nie na Południe, to pełnego Niemców i Anglików Algarve. Natomiast na zachodnim wybrzeżu można chyba wybierać w ciemno. My na początku wyjazdu mówiliśmy: jeśli jeszcze kiedyś tu przyjedziemy..., by pod koniec zmienić ton na: gdy przyjedziemy tu za rok. O ile oczywiście Portugalia nie zbankrutuje. Amen.

Młode, zdolne, atrakcyjne

Nadrabiania zaległości ciąg dalszy.

Dziś powracam do wątku prac dziwnych. Bo czy ja przypadkiem nie zrobiłam żurnalowego wpisu w formie LO? Tak mi to jakoś wygląda. No w każdym razie zaszalałam dość poważnie.



Nie mogę nie wspomnieć o zdjęciach. Bo tuż po sesji z wypiętym tyłkiem w centrum Warszawy, nastąpiła sesja z matulą. To był prezent na dzień matki. Tylko realizacja się nieco obsunęła, bo wakacje, rozjazdy, praca, pogoda i masa innych okoliczności. W końcu dzień matki odbył się na początku września, a za aparatem znów stanęła niezawodna Ania. To zresztą był jej pomysł, by taki prezent podarować mamie. I trafiła w dziesiątkę, bo teraz moja rodzicielka wszędzie się chwali jakie ma czadowe zdjęcia. Nawet zastanawia się, jak mnie z nich powycinać. Cóż, z jakiejś innej okazji sprezentuję jej chyba sesję na golasa, żeby samozachwytowi stało się zadość. Gdyby ktoś chciał pooglądać więcej fotek, to zapraszam tu.
I wiecie co, naprawdę fajnie jest mieć taką pamiątkę. Kiedyś pewnie uznałabym, że sesja z mamą to obciach. Ale człowiek się starzeeeeje.

5 października 2012

Znów jestem blondynką. Z czerwoną twarzą

Oj, ty głupi bloggerze, ty. Automatyczne dodawanie postów działa mi zawsze. Nie sprawia żadnych problemów. Ale gdy tylko wyjadę i nie mam nad tym żadnej kontroli, okazuje się, że nagle nie umiem zostawić postów w zapasie. Wracam i okazuje się, że nic się nie ukazało. No ale przynajmniej przez dwa tygodnie mogłyście ode mnie odpocząć. To zapewne też jakiś plus.
O wakacjach będzie na pewno jeszcze dużo, będę opowiadać, gdy zajmę się 1000 zdjęć, które ze mną przyjechały. Powiem tylko tyle, że zakochałam się w Portugalii na amen. Zjechaliśmy ją od góry do dołu. Widzieliśmy cudowne miasta, zapierające dech plaże, pierwszy raz mieliśmy styczność z oceanem, który okazał się kompletnie inny niż jakiekolwiek znane nam morze. Wydaje mi się, że to były nasze najwspanialsze wakacje. Chyba nawet pozycja mojej ukochanej Grecji jest mocno zagrożona. Ale jeszcze będę truć o Portugalii. Na razie cieszę się z blond włosów, brązowej skóry i, nieco mniej, z czerwonej twarzy, która spaliła się w ostatnim dniu plażowym.
Na razie, ponieważ zdjęć do obrobienia jest tona, odłożę opowieści na chwilkę i nadrobię zaległości zrobione przez bloggera. Zacznę może od pracy najpilniejszej:


Uwaga, będzie kolorystyczny szał. A to za sprawą Maryszy, która wskazała nam paletę barw w nowym wyzwaniu na Art Piaskownicy. Początkowo inspiracyjne zdjęcie z jednej strony mnie zachwyciło, a z drugiej nieco przeraziło. Strach ustąpił, gdy podczas pobytu w Narewce niechcący przyuważyłam kompozycję właśnie we wskazanych barwach. Turkusowe krzesełko, czerwona cerata, soczysta marchew i brudnawe szafki domagały się zdjęcia, więc mają. I po prostu idealnie wpasowały się w to wyzwanie.



Jakoś tak cieplej mi się robi, gdy patrzę na te kolory.
Zobaczcie koniecznie resztę prac dziewczyn z piaskownicowego DT. I spróbujcie zawalczyć z tą oczojebną paletką. Uśmiech gwarantowany.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...